czwartek, 2 sierpnia 2012

04. Rozmowy nocą


Byłem święcie przekonany, że wycierpiałem się już odpowiednio za mój występek z Weasley. Codziennie cierpiałem jej widok, a także różne zachcianki niewiedzącej o niczym Kasji. Miałem całkiem pokaźny stosik szlabanów, nie szczędziłem sobie nawet nagan od nauczycieli. Ba, dodatkowo wytrzymywałem bez szemrania zwierzenia Chace'a z jego relacji damsko-męskich (uwierzcie, to nie jest wcale tak błahe, jak się wydaje). Może to nie jest wiele, ale jednak nie oszczędzałem się i szczerze żałowałem za grzech (chociaż z drugiej strony, w głębi duszy - naprawdę bardzo głęboko - nie miałbym nic przeciwko powtórce). Ale widocznie "Ten Na Górze", miał zupełnie inne zdanie na ten temat, bo postanowił zgotować mi piekło na ziemi.
Próbowałem sobie jakoś wmówić, że nie będzie tak źle, ale wszystko to było na nic. Nic dziwnego, bo jakie miałem pocieszenie? Że co? Że będę musiał cierpieć przez kolejne kilka dni widok kuszącej Victoire, kiedy Kasja jest obok?! Czyste szaleństwo. Zawsze mógłbym udać, że zachorowałem, ale odkąd Fleur, to jest matka Victoire, zrobiła kurs pielęgniarski w Świętym Mungu... nic się przed nią nie ukryje; nawet na to umarła nadzieja. Co tu dużo mówić, miałem mocno przesrane.
- Wiesz co, Lupin, ja rozumiem twoje humorki, jestem w stanie nawet znieść to okropne milczenie. Jestem gotów się poświęcić i patrzyć na ten dziki grymas na twojej buźce, ale na Gacie Merlina, żeby śpiewać przez pół dnia "mam przesrane" na nutę marszu żałobnego, to chyba lekka przesada, nie sądzisz?! - wybuchnął Chace, wymachując rękami.
- Tylko, że ja serio mam...
- ...przesrane, tak wiemy - dokończył Sterling, wzdychając. Przekręcił stronę czytanej książki. - Może w końcu podzielisz się z kumplami informacją?
- Spędzam z Kasją święta.
- Dobra, może nie jest najlepiej, ale...
- W domu Weasley'ów.
Nie dziwiło mnie to, że żaden z nich nie miał na to odpowiedzi. Chace siadł obok mnie na łóżku i poklepał po plecach z siłą.
- Mogę pośpiewać z tobą - zaoferował się, patrząc na mnie, jak na skazańca.
- Jest jeszcze gorzej.
- Gorzej? Co może być gorszego? Kasja i Victoire to wystarczająca mieszanka wybuchowa chyba, że zabierasz tam jeszcze jakąś kochającą się w tobie dziewczynę - podsumował Sterling. - Na pewno nie jest tak źle.
- Głupio było mi mówić chłopaki, ale w wakacje ja i Victoire...
- Przespałeś się z nią?! - wrzasnął Chace, zanim zdążyłem dokończyć. Rzuciłem mu głupie spojrzenie. Na jego twarzy podziw mieszał się z rozpaczą.
- Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś debilem, Wood?
- Raczyłeś wspomnieć raz, czy dwa.
- Raczej dwieście - sarknął Sterling. Chace pokazał mu środkowy palec, ale Star zignorował go. - Niestety, Ted, ale chyba musimy się pogodzić z tym, ze mamy kumpla o inteligencji ciasta.
Zachichotałem. Wood przeklął na nas kilka razy, ale to też w niczym mu nie pomogło.
- Całowaliśmy się - dokończyłem, kiedy w końcu się uspokoiliśmy.
- Nie dziwi mnie to, a ciebie? - Chace zerknął na Higgsa bez szczególnych emocji.
- Ani trochę. Szczerze mówiąc, to zastanawiałem się tylko, kiedy nam to powie.
- Ha, ha, ha. No bardzo zabawne, wielkie dzięki za wiarę - burknąłem. Czy oni to mówili na serio?! Aż tak było widać?
- Nie obraź się, Ted, ale średnio wam idzie ukrywanie się.
- Niby, z czym?
- Z tym, że ty i mała Weasley... no wiesz. Chyba nie myślałeś, że Kasja niczego nie zauważyła?
- A zauważyła?
- Kazała mi cię wypytać kilka razy w ciągu tego roku - Sterling wzruszył ramionami.
- Poważnie?! I co jej mówiłeś?
- Że nie ma o co się martwić.
- Dzięki, stary.
Higgs uśmiechnął się i machnął rękę, jakby to była drobnostka. Czyli wiedzieli o mnie i o Victoire. Pięknie. A może to i lepiej? Przynajmniej nie muszę się już wysilać i udawać, że wszystko jest okay. No chyba, że przed Kasją, ale to nic nowego.
Na Gacie Merlina, muszę być strasznym chłopakiem. W zasadzie, to ciągle ją okłamuję. Ale przecież nie robię tego specjalnie, nie? Po prostu nie mam wyjścia. Czasami nawet mi jej szkoda. W gruncie rzeczy, to tylko ja jestem tutaj winny. Nawet Vickie nie ponosi takiej odpowiedzialności za to, co ja. Gdybym dał jej jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany, pewnie ta dałaby sobie spokój i poszukała kogoś odpowiedniejszego. Ale tak nie było i nie potrafiłem zdobyć się na to, by odrzucić Victoire. Aktualnie to właśnie ona próbowała unormować nasze stosunki, a to ja wszystko psułem. Widziałem, jak chciała do mnie zagadywać tak, jak to robiła dawniej, tylko, że ja wszystko brałem na podteksty i w gruncie rzeczy... no nie kryjmy się, rozbierałem ją wzrokiem za każdym razem, gdy ją widziałem. Co więc miała sobie pomyśleć? Cała ta sytuacja pewnie doskwierała jej bardziej, niż mi.




W nocy nie mogłem zasnąć. Kręciłem się tylko z boku na bok. Ciągle myślałem o moim aktualnym położeniu. Myślałem o Weasley. Docierało do mnie coraz bardziej, że na Kasji nie zależy mi tak, jak powinno. Tylko, że przecież nie mogłem nagle wyskoczyć do Vicktoire z propozycją. Poza tym, nawet nie wiedziałem, co do niej czuję.
Dłuższe leżenie nie miało większego sensu. Postanowiłem się przejść, mając nadzieję, że po spacerze przyjdzie sen. Nie przejmując się moim ubraniem (bądź też jego brakiem, bo miałem na sobie tylko spodnie od piżamy... tak na wszelki wypadek, włożyłem też i górę, nie kłopotałem się jednak zapinaniem guzików), wyszedłem po cichu z dormitorium i ruszyłem ku PW Gryfonów. W kominku nadal palił się ogień, co mnie zdziwiło, bo o wpół do trzeciej w nocy, raczej powinien być już zgaszony.
Chyba, że ktoś był w Pokoju? Miałem wielką nadzieję, że nie.
Początkowo PW wydawało mi się być opustoszałe jednak, kiedy lepiej się rozejrzałem, zauważyłem, że tuż przed kominkiem, na starym fotelu, siedziała jakaś postać. Była to bez wątpienia dziewczyna. Widziałem tylko czubek jej głowy, łokieć i kawałek wełnianego, grubego swetra. Niewiele mi to pomogło w identyfikacji owej osoby. Miałem tylko nadzieję, że to nie jest ta osoba, o której tyle się dzisiaj namyślałem. Coś kazało mi podejść do tej osóbki i zacząć rozmowę. Miałem nadzieję, że konwersacja sprawi, że będę mógł usnąć. Podszedłem bliżej, zapominając, że powinienem chociaż trochę ogarnąć mój wygląd. A przynajmniej zapiąć guziki.
- Widzę, że nie tylko ja nie mogę spać - zagadnąłem przyjaźnie, w końcu podchodząc do siedzącej na fotelu dziewczyny.
Zamarłem. Serce zaczęło mi bić z prędkością światła, nie licząc się z moim zdaniem. Byłem niemalże pewny, że ona to słyszy. Victoire z przerażeniem zwróciła na mnie swoje wielkie, fiołkowe oczy. Była ubrana w czarne legginsy i długi do połowy ud sweter koloru ciepłego, ciemnego fioletu. Czyli nawet nie próbowała kłaść się spać. W dłoniach trzymała kubek z parującą cieczą w środku (domyśliłem się, że to była herbata, bo Blondi była jej wielką fanką). Włosy miała związane w koczek z tyłu głowy. Siedziała z podkulonymi nogami, opierając policzek na kolanie.
- Skąd się tu wziąłeś? - warknęła, przechylając głowę. Uniosłem brwi.
- No nie wiem, czy pamiętasz, ale należę do domu Gryffindora. To taka nowość.
- Daj spokój, dobra? - prychnęła.
- Nie powinnaś czasem już spać?
- A ty? Mam takie samo prawo siedzieć tutaj, co i ty.
- Z tą różnicą, że ja już jestem pełnoletni - Wypiąłem dumnie pierś. Weasley spąsowiała.
- I myślisz, że to czyni cię lepszym ode mnie?
- Myślę, że skoro jestem starszy, to mam prawo robić mniej więcej to, co chcę, a ciebie obowiązują jeszcze pewne zasady.
- Och, no oczywiście! Tobie wolno wszystko - sarknęła.
- Co to miało znaczyć, Weasley? - burknąłem, krzyżując ręce na piersiach.
- Nic. Zapomnij - mruknęła, upijając łyk herbaty.
- Nie bądź śmieszna. Gadaj, ale już.
- Bo co? - Postawiła kubek na stoliku przed sobą, po czym wstała zamaszyście, mierząc się ze mną spojrzeniem (gdyby spojrzenia mogły zabijać...).
- Bo nic. Po prostu jesteś dziecinna z tym swoim "zapomnij".
- Sam ały czas powtarzasz, że jestem smarkulą, więc teraz się nie zgrywaj, Lupin. Jeśli próbujesz mi dopiec, to bezskutecznie.
- Niczego nie próbuję i nie łap mnie za słówka - zawołałem, tracąc powoli nad sobą panowanie. Widziałem po niej, że walczy sama ze sobą... prawdopodobnie, by mi nie przyłożyć.
- Nie łapię cię za słówka. Odwal się.
- To ty masz jakiś problem.
- Ja? No teraz to już przesadziłeś. To ty tutaj przylazłeś i masz dla mnie jakieś wyrzuty. Zachowaj je lepiej dla siebie. Nie będziesz mi mówił, co mam robić; nie jestem twoją córką.
- Nie pozwalaj sobie. To ty chodzisz naburmuszona od czasu Hogsmeade i się do mnie nie odzywasz! Nie zgrywaj głupiej, tylko gadaj, co jest.
- Nie ja tu jestem głupia! Wiesz, tak to się możesz zwracać do swojej Kasji, a nie do mnie - wysyczała, przyjmując taką samą postawę, jak i ja.
- Więc to o to ci chodzi, tak?
- Że co, proszę?
- Chodzi ci o Kasję. Jesteś zazdrosna! - wykrzyknąłem tryumfalnie, mierząc w nią palcem.
- Słucham? Chyba śnisz! - Kiedy tylko to powiedziała, potrąciła mnie barkiem, próbując uciec do swojego dormitorium. W porę złapałem ją za rękę i pociągnąłem ku sobie na tyle mocno, że Blondi wpadła na mnie i oparła się dłońmi o moją (nagą) klatkę piersiową. Wydawała się być nie tyle, co zaskoczona, czy zła, ale raczej przerażona i wystraszona.
- Uciekasz? - Uniosłem prowokacyjnie jedną brew. Ściągnęła idealne usta.
- Puść mnie - burknęła chłodno, mierząc mnie spojrzeniem. Odjąłem moje dłonie od jej tali (z niemałym trudem).
- Nie trzymam cię - odpowiedziałem, patrząc w jej twarz.
- Świetnie - prychnęła, ale nie ruszyła się z miejsca, oprócz zabrania rąk i skrzyżowania ich. - W takim razie idę - Zdawało się, że faktycznie już chciała odwrócić się na pięcie i odejść, ale przecież nie mogłem tego tak po prostu zostawić.
- Myślisz, że wygrałaś? - rzuciłem, ponownie ją do siebie przyciągając. Zrobiła wielkie oczy, patrząc na mnie z mieszaniną emocji. Nie miałem pojęcia, co robię. Wiedziałem, że muszę. - Nie ma takiej opcji, Weasley - Ująłem ją pod brodę, cały czas obejmując w talii i z bijącym sercem, pocałowałem ją.
Victoire wydawała się być zbyt zaskoczona, by zareagować na pocałunek. Po chwili rozluźniła mięśnie, lekko opadając na moją rękę, na swojej talii. Jedną z dłoni położyła na moim ramieniu, zaś drugą - na moim policzku.
Czułem, że żyję.
Czułem się tak, jakbym przez bardzo długi czas wstrzymywał oddech. Jakbym dopiero teraz oddychał. Na całym świecie nie ma nic ponad pocałunek Victoire. Tam, gdzie moja skóra zetknęła się z jej, czułem mrowienie. Jakby ktoś łaskotał mnie prądem (w pozytywnym znaczeniu). Jej dotyk był elektryczny.
Bezwiednie wędrowałem dłońmi po sweterku na jej plecach, cały czas mocno ją przy sobie trzymając.
Ale Victoire w pewnym momencie chyba zdała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji, bo oderwała się ode mnie, próbując się jak najszybciej wyswobodzić z mojego uścisku. Patrzyła na mnie z... bólem. Chwyciłem ją za ramiona i zmusiłem, by na mnie spojrzała.
- Zostaw mnie - mruknęła, dalej szarpiąc się ze mną.
- Co się stało? - spytałem, kompletnie nie rozumiejąc jej zachowania. Przecież wszystko było dobrze. Ona, ja...
- Co się stało? Co się stało?! - powtarzała z pretensją. - Jeszcze pytasz?
- Tak. Tak, pytam - Prychnęła tylko.
- Mogłam się tego po tobie spodziewać - szepnęła po chwili ciszy. Jej głos nie był już tak mocny i pewny, jak wcześniej.
- Vickie...
- Nie - bąknęła, spuszczając głowę. - Nie, Ted - Wzięła głęboki oddech i spojrzała mi w oczy. - Nie jestem twoją zabawką. Nie mam zamiaru nią być, rozumiesz?
- O czym ty...
- O tym, że traktujesz mnie jak śmiecia. Kiedy tylko Kasja ci się znudzi, albo czujesz, że na ciebie naciska, to próbujesz od niej uciec i idziesz do mnie. Może cię to zdziwi, ale nie jestem dziwką.
- Nigdy nawet tak o tobie nie pomyślałem!
- Nie udawaj. Oboje doskonale wiemy, że to wszystko nie ma sensu - Uśmiechnęła się gorzko. - Ty i tak będziesz z Kasją, a ja będę dla ciebie "tą drugą". Nie dość, że zdradzasz swoją dziewczynę,  co już samo w sobie jest odrażające, to  ranisz jeszcze mnie! Tak, właśnie, ranisz mnie. A ja... zwyczajnie mam tego po dziurki w nosie - Zaczęła iść w kierunku dormitoriów dziewcząt. Nawet nie zauważyłem, kiedy przestałem ją trzymać. – Ten pocałunek… to był błąd. Lepiej wracaj do swojej Kasji, Ted, a mnie zostaw w spokoju - westchnęła, znikając na schodach.

***

Na swoją obronę mam tylko tyle, że się starałam. Może notkaa nie jest taka, jaką chciałabym ją widzieć, ale... ostatnimi czasy żyję nowym pomysłem na ten blog. Chodzi glównie o to, że zaplanowałam iż będą tutaj dwie części opowiadania, Pierwsza to okres szkolny, być może kilka notek z wakacji. Druga - czas, kiedy Victoire kończy szkołę. Wracając jednak do teraźniejszości, to notkę chciałabym zadedykować Agfie. Odkryłyśmy wiele podobieństwa w sobie i niestety, ale ostatnio nie miałam zbytnio czasu na rozmowę i mam nadzieję, że jej t w ten sposób wynagrodzę.
Do następnego ;].