czwartek, 1 listopada 2012

05. Ten drugi





Każdego roku cieszyła mnie perspektywa zbliżających się świąt. Na dworze było biało, rześko, niemal wszędzie pachniało świątecznym drzewkiem. Ludzie byli dla siebie milsi, rodziny godziły się po latach sporów, powstawały nowe pary, całujące się pod każdą napotkaną gałązką jemioły, a co za tym idzie – dziewczyny były… co tu dużo mówić, łatwiejsze (więc nawet Chace dostawał swoją szansę). Nawet nauczyciele zdawali się z utęsknieniem czekać na zbliżający się urlop, nie wspominając już o uczniach.
Tak, każdego prędzej, czy później, dopadał świąteczny nastrój. Cóż, każdego z wyjątkiem mnie. Tego roku marzyłem, by zajęcia lekcyjne trwały dłużej, czyli tak, aby ferie świąteczne nigdy się nie zaczęły, ale kiedy tylko o tym myślałem, czas biegł jeszcze szybciej. Zupełnie tak, jakby cały wszechświat, chciał w końcu zobaczyć moją klęskę i nie mógł doczekać się mojego upokorzenia. Jakby same Mojry* śmiały mi się prosto w twarz, czekając aż podwinie mi się noga.
Byłem pewien, że tak właśnie będzie. Zresztą nie tylko ja.
Victoire często bywała na mnie naprawdę wściekła, ale nigdy mnie nie unikała. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nasze relacje tak wyglądały. Rozmawiałem z Chacem (o ile jego „dawanie punktów za wygląd” dziewczynom można nazwać rozmową), kiedy koło nas przeszła Victoire razem ze swoimi współlokatorkami – Arią Littleford i Sky Dearborn.
Pamiętacie jeszcze Sky? Sky, dziewczynę o rok starszą niż mała Vi? Sky, nieco upartą, niezależną, niebieskooką ślicznotkę?  Sky, tę, za którą szalał Chace, chociaż nie miał u niej żadnych szans? Otóż od czasu, gdy Dearborn raczyła się odezwać do mojego nieokrzesanego, powierzchownego i szowinistycznego kumpla i kilka dziewczyn to zauważyło, ten stał się nie do poznania(fakt autentyczny).
- Dearborn… najwyżej sześć – burknął Wood na tyle głośno, by przechodząca grupka dziewczyn mogła go usłyszeć.
- Sześć?! – Sky zatrzymała się raptownie, rzucając mu mordercze spojrzenie. – Sześć?! – powtórzyła, idąc w naszym kierunku. Bez chwili zastanowienia, cofnąłem się krok w tył. Hej nie oceniajcie mnie; wyglądała naprawdę niebezpiecznie.
- A ile byś chciała, Dearborn? Dziesięć? – Chace skrzyżował ręce na piersiach, czerwieniąc się jak piwonia.
- Zasługuję na osiem! – warknęła Sky. – Przynajmniej w twojej skali. Słyszałam, jak oceniłeś Padwę Pompkin na dziesięć! Albo jesteś ślepy, albo po prostu głupi.
- Bo co? Uważasz się za ładniejszą niż Padwa?
- Tego nie powiedziałam, ale inni najwyraźniej tak myślą – Jakby na potwierdzenie tego, posłała perskie oczko, do jednego z przechodzących chłopaków. Zatrzymał się na chwilę, by szturchnąć swojego kumpla; razem zmierzyli Sky spojrzeniem z góry na dół. Ten pierwszy, zagwizdał z aprobatą. Sky wróciła wzrokiem do bordowego już z (jak zakładam) zazdrości Chace’a.
- I co? To niby miało znaczyć, że jesteś ładna, co? – prychnął. – Gość po prostu ma ochotę cię przemacać, a ty już myślisz, że jesteś Bóg wie kim!
Sky otworzyła szerzej oczy, układając przy tym usta w niemal idealne „o”. Jej policzki pokryły się rumieńcem, a oczy na chwilę zaszły mgłą. Zacisnęła pięści i odkręciła się sztywno na pięcie, rzucając na koniec jeszcze coś, co brzmiało, jak „ciota”. Za nią ruszyły dwie pozostałe dziewczyny (nie muszę oczywiście dodawać, że Victoire nawet na chwilę nie spojrzała w moją stronę?). Chace stał niewzruszenie, najwyraźniej dumny z siebie.
- Idiota – syknąłem, stając naprzeciw niego.
- Ale co?
- Gość ma ochotę cie przemacać? – powtórzyłem, cytując mniej więcej, jego słowa. – Na głowę upadłeś?
- Niby, czemu?
- A temu, że dziewczyna, w której się kochasz od drugiej klasy, właśnie została nieźle poniżona i to przez ciebie, baranie – Chace zamrugał kilkakrotnie oczyma, ale widocznie wystarczyła mu chwila na opanowanie.
- No tak, pan wszystkowiedzący! W końcu tobie świetnie układa się z dziewczynami i żadnej nie poniżasz, co? – żachnął się Wood.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Faktycznie. Jesteś zbyt zapatrzony w czubek własnego nosa, żeby zobaczyć kogoś innego – Spojrzał za moimi plecami, na trójkę dziewczyn, które przed chwilą z nami rozmawiały. Patrzył na Victoire. Stała, podpierając ścianę z grobową miną. Rękę zawiesiła na ramieniu przyjaciółki i pocierała je lekko. Wyglądała tak, jakby nie spała co najmniej przez kilka nocy.
- Zaraz wracam – mruknąłem, nie spuszczając wzroku z Vi.
- Jasne, idź! Wielkie dzięki, mógłbyś chociaż przez chwilę poudawać mojego skrzydłowego! – zawołał za mną Chace, ale zignorowałem go. Podszedłem do dziewczyn, najpierw stając przed Sky.
- Hej, Es, nie przejmuj się. Chace to tylko…
- Skończony dureń, może tak? – wtrąciła Aria.
- Mógłbym próbować zaprzeczyć, ale oboje wiemy, że to nie ma sensu. To i tak najłagodniejsze określenie, jakiego można użyć na niego – Uniosłem lekko kącik ust. Aria usatysfakcjonowana, skinęła mi głową. – Mimo wszystko, przepraszam za niego.
- Uważaj, cud chłopcze, bo jeszcze uwierzę, że masz czyste intencje – sarknęła Sky, nieco zachrypniętym głosem. Aczkolwiek „cud chłopcze”, nieco mnie wystraszyło.
- Cud chłopcze? – powtórzyłem, krzywiąc się. – Daleko mi – Sky wzruszyła ramionami. Zerknąłem na Viktoire, ale ona zdawała się mnie dalej ignorować. Zupełnie, jakbym był powietrzem.
- Vickie? – mruknąłem, bardziej do podłogi niż do niej. Nie zareagowała (chociaż z drugiej strony mogła też nie usłyszeć). – Możemy porozmawiać?
Doczekałem się jej spojrzenia, ale było zupełnie inne niż to, jakie zawsze ku mnie kierowała. Było chłodne. Jakby ciskała we mnie kolejnymi, ostrymi kryształkami lodu. To spojrzenie kompletnie nie pasowało do ciepłego, fiołkowego odcienia jej tęczówek. Ale zamiast odpowiedzi, tylko ściągnęła usta i odeszła na odległość kilku kroków od przyjaciółek. Poszedłem za nią, bo najwyraźniej tego właśnie chciała. Tylko, że ja kompletnie nie wiedziałem od czego zacząć. Prawdę mówiąc, przez chwile myślałem, że nie zgodzi się na rozmowę. Zapominałem ciągle, że to już nie jest mała dziewczynka, tupiąca na wszystko nóżką. Była dojrzała, rozsądna i dumna. Szkoda tylko, że jedyne co potrafiłem robić, to ją ranić. Nie mogłem się spodziewać przecież, że będzie mi wybaczała wszystko po kolei. A mimo to, chciała… albo raczej godziła się mnie wysłuchać.
- Vickie… - zacząłem, ale zanim przyszły do mnie kolejne słowa, minęła krótka chwila ciszy. – Nie miałem pojęcia, że Kasja przyjeżdża do Nory na święta.
Prychnęła pod nosem.
- Serio. Jestem tak samo zaskoczony, jak ty. Szczególnie, że to dom twojej babci. Ale nie mogę nic zrobić – Nie powinienem się jej tłumaczyć. Nie chciała tego. - Unikasz mnie. Nie rozmawialiśmy chyba z tydzień. Pojutrze jedziemy do Nory. Nie chcę być pokłócony z tobą w święta! Vickie, musisz zrozumieć. Nie mogę tak po prostu… - urwałem na chwilę, szukając odpowiednich słów.
- Coś jeszcze? Lekcje mi się zaczynają – Spojrzała w kierunku wchodzącej do jednej z sal grupki uczniów i nie czekając na odpowiedź, ruszyła za nimi.
Byłem zbyt zdezorientowany, żeby się ruszyć. Patrzyłem za Weasley, dopóki drzwi do klasy nie zamknęły się za ostatnim pięciorocznym. Kiedy odzyskałem zdolność do oddychania i ponownego wykonywania ruchów, przeniosłem wzrok na wciąż stojące pod swoją salą współlokatorki Vi. Najwyraźniej obie obserwowały naszą „rozmowę”, bo ze zmarszczonymi czołami przyglądały mi się. Aria wzruszyła nawet ramionami bezradnie.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w ich stronę. Musiały dać mi kilka odpowiedzi. Chyba zasłużyłem, żeby wiedzieć?
- Victoire mnie unika– powiedziałem, niezbyt bystro, stając tuż przed nimi. Sky chyba zdążyła już otrząsnąć się po Woodzie i jego wywodach na temat urody, bo wyglądała równie groźnie, co poprzednio. Chyba wolałem ją smutną.
- My nic nie wiemy – zastrzegła od razu Ariana.
- No weź, nie bądź taka. Potrzebuję tylko odpowiedzi na kilka pytań, to wszystko.
- Nawet na to nie licz, cud chłopcze – syknęła Sky, unosząc wyżej głowę. – Nic ci nie powiemy.
- Oj, Es – zamruczałem, bardzo starając się być przekonującym. Według Sterlinga miałem jako-taki „dar” do zjednywania sobie dziewczyn. Może warto go odkryć i zacząć wykorzystywać? – Wiem, że ty wiesz. Jesteście najbliżej z Victoire, a nikomu tak nie zależy na jej szczęściu, jak mi.
- Tobie?! Jakby ci zależało na jej szczęściu, to przestałbyś prowadzać się z tą suką, Kasją, a zajął się kim trzeba – wybuchła Sky, mówiąc dużo głośniej, niżby wypadało. Kilka stojących blisko osób, cofnęło się. – Myślisz, że jak zrobisz te swoje maślane oczęta, to Vickie zawsze wszystko ci daruje i do ciebie przybiegnie? O nie, mój drogi. Już za dużo musiała się napłakać za ciebie. A te święta? Mógłbyś przynajmniej udawać, że ci zależy na Vickie i jakoś to cofnąć.
- A co twoim zdaniem mam zrobić? To nie moja wina, że Victoire jest zazdrosna! – Podpuszczałem Sky. Doskonale wiedziałem, że chodzi o coś więcej niż zwykłą zazdrość. Mimo wszystko moje męskie ego zostało mile połechtane. I tak; wiem, że nie powinno.
- Dupek – warknęła Dearborn, wymijając mnie. Na odchodnym, odkręciła się jeszcze ku mnie, mierząc oskarżycielsko palcem w mój tors. – Radzę ci się dobrze zastanowić nad twoimi priorytetami, Lupin. Możesz ją łatwo stracić, o ile już jej nie straciłeś – Uśmiechnęła się szelmowsko. Ruszyła ku odpowiedniej sali. Poczułem się tak, jakby ktoś dał mi w twarz.
- Czekaj! O czym ty mówisz? – zawołałem za nią. Sky była z siebie wyraźnie dumna, bo jeszcze tuż przed tym, jak zniknęła mi z pola widzenia, odwróciła ku mnie głowę, ponownie się uśmiechając chłodno, ale już więcej się do mnie nie odezwała.
Ktoś szturchnął mnie w ramię.
- Uważaj! – warknąłem do wymijającej mnie osoby. Dopiero po chwili zorientowałem się kim ona jest. – Nie, Aria! Czekaj! – Podbiegłem do niej, zachodząc jej drogę. Cofnęła się o krok, mocniej przyciskając do siebie podręczniki. – Błagam cię, powiedz mi o co chodzi Sky.
- Ja nic nie wiem – bąknęła, próbując mnie ominąć, ale nie dałem się tak łatwo. Schyliłem się odrobinę, żeby móc spojrzeć jej w twarz. Złapałem ją delikatnie za ramiona. Była łagodna i wiedziałem, że na „ładne oczy” jest w stanie mi wiele powiedzieć. To było prawdopodobnie wredne, wręcz chamskie, ale nie miałem innego wyjścia. Littleford naburmuszyła się.
- Daj spokój, Aria. Przecież możesz mi powiedzieć.
- Ale nie powinnam – odparła. – Spóźnię się na zajęcia.
- Nie spóźnisz, jeśli teraz mi to powiesz. Ario, bardzo mi na tym zależy – zamruczałem głębokim głosem. Dziewczyna jęknęła cicho. – Proszę.
- Victoire spotyka się z kimś – wyjawiła niechętnie.
- Że co?! Vic… ona… z kim?! – ryknąłem, aż podskoczyła w miejscu.
- Nie znam szczegółów.
- Wystarczy mi imię.
- Nie mogę.
- Ale już zaczęłaś! Błagam cię.
- Przestań, Ted. To, co robisz, jest paskudne – syknęła, pąsowiejąc. Ruszyła do sali, ale tym razem nie byłem w stanie jej zatrzymać.



Wparowałem mocno już spóźniony do klasy. Profesor Theakston (transmutacja) zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem.
- Dzień dobry, panie Lupin – przywitała mnie lodowato.
Uśmiechnąłem się na tyle uroczo, na ile tylko było mnie stać, odwracając się dumnie wyprostowanym w jej kierunku (nadal idąc do ławki, gdzie siedział już Chace).
- Ależ dzień dobry, pani profesor! – odpowiedziałem dziarsko, na co nauczycielka tylko zarumieniła się ze złości.
- Kolejne spóźnienie, Lupin? – rzuciła zza zaciśniętych zębów.
- Tak jest – Wyszczerzyłem się, siadając w ławce.
- Żeby mi to było ostatni raz – syknęła już po raz tysięczny tego roku. Chace zachichotał, przybijając ze mną „żółwika”. Kiedy w końcu profesor Theakston odwróciła ode mnie wzrok, mogłem zdjąć sztuczny uśmiech z twarzy i podzielić się z Woodem nowym odkryciem.
- Victoire spotyka się z kimś – mruknąłem bez zbędnych wstępów, ale Wood nie wydawał się być tym jakoś specjalnie zdziwiony.
- Coś mi się obiło o uszy.
- I nic mi nie mówiłeś?! – zawołałem odrobinę za głośno, dzięki czemu znowu zasłużyłem sobie na mordercze spojrzenie profesorki.
 - No – burknął. – Jakoś tak wyszło.
- Ty chyba sobie żartujesz! – Chace wzruszył tylko ramionami. Zagotowało się we mnie, ale uznałem, że lepiej jest się opanować. – Dobra, okay. Możesz odkupić swoje winy, Wood. Wystarczy, że mi powiesz, z kim się spotyka Weasley.
- Nie mam pojęcia. Zapytaj Sterlinga, może on wie – szepnął, bo znowu byliśmy na muszce. – Ja tam wiem od niego – Wciągnąłem ze świstem powietrze. Obaj wiedzieli! I żaden nie raczył mnie poinformować.
- Przyjaciele, cholera jasna – prychnąłem.
Z wielkim trudem usiedziałem na miejscu do końca lekcji. Nie pamiętam nawet, jaki mieliśmy temat. Odliczałem sekundy do upragnionej przerwy, a kiedy tylko profesor Theakston pozwoliła nam się spakować, wystrzeliłem do drzwi. Usłyszałem jeszcze tylko, jak wołano mnie po nazwisku, ale nie miałem ani czasu ani ochoty się zatrzymywać. Czekałem pod klasą Victoire, a kiedy tylko osoby z jej roku zaczęły wysypywać się na korytarz, zauważyłem, że po drugiej stronie drzwi, czeka ktoś jeszcze i macha do mnie. Victoire wyszła w końcu ze spuszczoną głową z sali. Wydawała się być przemęczona i smutna. Stanąłem tuż przed nią, zachodząc jej drogę. Uniosła głowę, marszcząc wściekle czoło na mój widok.
- Musimy pogadać – powiedziałem sucho, ale zanim zdążyła otworzyć usta, ktoś do nas podszedł.
- Vickie! Wybacz, nie mogłem cię wypatrzyć nigdzie w tym tłumie – Owy ktoś zaśmiał się głęboko. Bałem się patrzeć w tamtym kierunku głównie dlatego, że już wiedziałem kim jest ten facet. To z nim spotykała się Weasley. Czułem, że tracę kontrolę. Moje dłonie same zacisnęły się w pięści i tylko cudem powstrzymywałem się od wymierzenia ciosu. Zamiast tego, zaszczyciłem go spojrzeniem. – Cześć Ted! – zagadnął do mnie żywo, wyciągając dłoń na powitanie w moją stronę. Przemogłem się i specjalnie dla niej, podałem mu rękę (całkiem przypadkowo, uścisnąłem nieco za mocno).
- Nate Walker – syknąłem przeciągle, znowu przywołując na twarz mój wyjściowy, sytuacyjny uśmiech.
- Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli porwę ci Victoire? – spytał, zerkając wymownie w kierunku Weasley. – Mamy małe opóźnienie.
Jasne, że będę miał, ćwoku!
- Nie, nie będzie miał – odpowiedziała Blondi, w tej samej chwili, kiedy ja burknąłem „skądże”.
Rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie, zanim odeszła z innym.




***
*Mojry (gr. Μοραι Moirai) – w mitologii greckiej uważane za boginie losu, utożsamiane przez Rzymian z Parkami. Boginie życia i śmierci, jedynymi ponad bogami olimpijskimi, których rozkazom nie podlegały. Znały przyszłość ludzi i bogów.


Podoba się? W sumie miałam nadzieję napisać troszkę dłużej, ale wyszło, jak wyszło. Może następnym razem ^^. Zaczął się rok akademicki i Lil poszła na studia (Jezu, jaka ja stara jestem)! Dlatego też chciałabym prosić o cierpliwość, gdyż nie jestem jeszcze pewna, jak to będzie wyglądało. Oczywiście pisania nie porzucam, co innego robiłabym na wykładach (znaczna połowa tego rozdziału powstała na wyjątkowo nudnych wykładach w przypływie dzikiej weny)! Jednak mogę mieć pewien problem z dostępem do mojego laptopa. Mimo wszystko będę się starała.
O właśnie! Macie jakieś konkretne pomysły? Chętnie je rozpatrzę (mam nadzieję, że pozytywnie). Piszcie ;*