niedziela, 3 marca 2013

07. Nora


- Na pewno wszystko, Teddy? – zapytała po raz setny babcia Andromeda, kiedy wynosiłem jej walizkę przed dom. Postawiłem ją przed sobą, otarłem czoło i spojrzałem na nią sceptycznie. Babcia wywróciła oczyma, poprawiając swój szal na ramionach. Mimo podeszłego wieku, nadal była pełna energii i wigoru, co sprawiało, że wydawała się być dużo młodsza. Jedyne znaczące zmarszczki, jakie miała, to były te od uśmiechania się w kącikach oczu i ust. Ciemnobrązowe włosy mocno już przyprószone siwizną, upięła w bardzo typowy dla siebie koczek.
- Tak, babciu. Mamy wszystko – zapewniłem ją cierpliwie, ponownie chwytając za rączkę walizki (mimo zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego, nadal była zbyt duża i zbyt ciężka). W drugiej dłoni trzymałem mój kufer. Wyciągnąłem ramię w stronę Andromedy. Chwyciła je, przysuwając się do mnie i walizki. Skrzywiła się nieznacznie. Nienawidziła podróżować w ten sposób. – Obiecaj mi tylko, że nie będziesz wierzyła we wszystkie historyjki Kasji, dobrze?
- Kochanie to, że się rozstaliście wcale nie znaczy, że Kasja będzie próbowała cię oczerniać – pouczyła mnie, niezbyt przekonująco.
- Nie znasz jeszcze Kasji, babciu – mruknąłem. – Po prostu obiecaj.
- Teddy, przecież wiesz, że zawsze stanę po twojej stronie – zapewniła z uśmiechem. Tyle musiało mi wystarczyć. Skinąłem głową, wziąłem głęboki oddech, przekręciłem się w miejscu, trzymając mocno bagaże i Andromedę, myśląc intensywnie o Norze (co wcale nie było trudne, biorąc pod uwagę, że ona tam była). Teleportacja, jak zwykle nie była przyjemna, na szczęście już po chwili byliśmy na miejscu, to jest kilkanaście metrów od podwórka państwa Weasley. Babcia poklepała mnie po ramieniu, zanim ostatecznie je puściła.
- Tylko bądź grzeczny, Teddy – powiedziała, kiedy zmierzaliśmy w kierunku Nory. Wzniosłem oczy ku niebu i zanim rzuciłem jakąś kąśliwą uwagę, ugryzłem się w język.
- Zawsze jestem – Posłałem jej szelmowski uśmiech. Pokręciła tylko głową z politowaniem.
- Andromeda, Teddy! Dobrze was widzieć – Ku nam szedł Harry Potter, uśmiechając się szeroko. – Są już prawie wszyscy. Znaczy, oprócz twojej dziewczyny, Ted – Harry puścił do mnie perskie oczko. Babcia kaszlnęła nerwowo.
- Ex dziewczyny – poprawiłem go, chmurząc się.
- Zerwała z tobą? – Skrzywił się Potter, zabierając ode mnie walizkę babci.
- Nie; ja zerwałem z nią.
- Oczywiście – rzucił, klepiąc mnie po plecach pocieszająco. Najwyraźniej nie specjalnie mi uwierzył, ale prawdę mówiąc miałem to daleko. Ważne, że już było po wszystkim… albo raczej przed wszystkim, biorąc pod uwagę, że Reader uparła się, żeby przyjechać tu na święta. Zaciekawiło mnie poza tym coś innego. Powiedział, że reszta już jest z Norze.
- Czyli Victoire… znaczy… - odchrząknąłem, pąsowiejąc. Cholera…
- Tak, cała Muszelka – przytaknął Harry, zerkając na mnie kątem oka. Zignorowałem go.
- A Walker? – Niemalże wyplułem jego nazwisko. Miałem wielką nadzieję, że nie zabrzmi to aż tak źle.
- Masz na myśli chłopaka Victoire? Nate’a, tak? – dopytał.
- To nie jest jej chłopak – warknąłem przez zaciśnięte zęby, zanim zdążyłem się powstrzymać. Babcia popatrzyła na mnie z zaciekawieniem podobnie, jak i Harry. Udałem, że nic nie zauważyłem.
- Hm, okay. Jakby nie było, to on też jest –dokończył, szczerząc się do mnie. – Coś czuję, że to będą niezapomniane święta – dodał, tuż przed naszym wejściem do domu państwa Weasley. Babcia zachichotała, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Harrym.
- Kompletnie nie wiem, o co wam chodzi – skłamałem.
Wystarczyło wejść do domu, by poczuć zapach świąt. Pieczenie, ciasta, cynamon, drzewko świąteczne… Wszystko na raz. Nie była to taka mieszanka, od której zaczynała doleć głowa, wręcz przeciwnie; miało się ochotę chłonąć ją wszystkimi zmysłami na raz, sprawiała, że człowiek od razu chciał się uśmiechać. I tak też było. Ledwo weszliśmy do środka, ku nam rzucili się wszyscy obecni (a było ich całkiem sporo). Nie wiem ile razy zostałem wyściskany i wycałowany. Miliard? Dwa? Słowo, w pewnym momencie zaczęły boleć mnie policzki, ramiona i prawa dłoń (bez skojarzeń, dobra?).
- Teddy! – zawołała Ginny, rzucając mi się na szyję. – Zobaczysz, dzieciaki nie odstąpią cię na krok. Lily mówiła tylko o tobie! – Uśmiechnęła się do mnie, zarzucając rudymi włosami.
- Tak, dawno nie czytałem nikomu bajek – sarknąłem, na co pani Potter tylko zachichotała. – Miło cię widzieć.
- Bonjour, Teddy! – Fleur (jak zwykle, z nieziemską gracją; w ogóle nie było widać po niej wieku!) podeszła do mnie i ucałowała mnie w oba policzki (jeny, czy ja się rumieniłem?!).
- Fajnie, że jesteście. Czekaliśmy na was – zagadnął mnie Bill, ściskając mi dłoń. Skinąłem głową.
- Musieliśmy jeszcze coś załatwić.
- Och, Teddy! Tak się za tobą stęskniliśmy! – Pani Weasley uściskała mnie mocno. Za chwilę odsunęła mnie na odległość ramion, mierząc mnie wzrokiem. – Słowo daję, zmarniałeś. Czy ty nic nie jesz w tej szkole? Z tego co jeszcze pamiętam jedzenie jest wyjątkowo dobre. Ale nie martw się, coś na to poradzimy. Właśnie piekę wasze ulubione ciasteczka, twoje i Victoire.
- Miałem nadzieję, że pani to powie.
- Masz szczęście, synu. Tobie nie będzie wydzielać jedzenia – mruknął cichaczem pan Weasley, pilnując, by nie usłyszała go żona. Zachichotałem, odwzajemniając uścisk dłoni.
- Teddy, Teddy, Teddy! – Na sam ten okrzyk, większość rozsunęła się, robiąc przejście do mnie dla małej Lily Potter. Biegła z tak wielkim uśmiechem na twarzy, że wprost nie mogłem go nie odwzajemnić. Rude włosy podskakiwały za nią radośnie. Wyciągała ku mnie ręce tak, jakby nie dzieliło jej ode mnie jeszcze kilka metrów, a kilka centymetrów. Kucnąłem, również rozchylając ramiona, w które wpadła z impetem. Objęła mnie (najprawdopodobniej z całych swoich sił) za szyję, kiedy się z nią podnosiłem. – Spóźniłeś się! Już myślałam, że nie przyjedziesz – jęknęła z wyrzutem.
- Do ciebie? Zawsze przyjadę! – zapewniłem. Zachichotała, nieco udobruchana.
- Strasznie się za tobą stęskniłam – szepnęła, dopiero po chwili się do mnie odsuwając. Mimo wszystko nadal trzymałem ją na rękach. Nie była ciężka. Poza tym, prawdopodobnie nie pozwoliłaby mi się puścić.
- A ja za tobą, księżniczko – Wyszczerzyła równe ząbki.
- Cześć Teddy – Tuż za Lily, szedł nieco wolniej, chociaż też z wyraźną uciechą Albus Potter.
- Alb! – poczochrałem mu ciemne i tak już powichrzone we wszystkie możliwe strony włosy. Zmarszczył czoło. Przycisnąłem go do boku, a chociaż na początku zdawał się być z tego faktu średnio zadowolony, to później odwzajemnił uścisk z radością.
- Ted! Mógłbym powiedzieć, że się stęskniłem, ale dwa dni, to chyba dla mnie za mało – zawołał James, szczerząc zęby z daleka. Odwzajemniłem jego szelmowski uśmiech.
- Zdecydowanie za mało.
- Teddy, James dokucza mi, że on ciebie widuje codziennie – Lily wydęła wargi, wskazując oskarżycielsko na brata.
- Serio tak robi? – James tylko wzruszył ramionami niewinnie. – Nie przejmuj się nim. Lepiej go zapytaj, jakie ma stopnie – Lily zachichotała, na co Jamie burknął tylko coś o „przewrażliwionych nauczycielach”. Chociaż zostało mi przywitać się jeszcze z resztą Weasley’ów, Lil nie puszczała mnie, kurczowo trzymając się mojej szyi.
- A gdzie dziewczyna, Ted? – zagadnął Ron Weasley, podając mi dłoń (Lily prychnęła, krzyżując ręce i odsuwając się ode mnie na tyle, na ile pozwalało jej dalsze siedzenie na mojej ręce).
- Była dziewczyna – poprawiłem go automatycznie, na co ten zarechotał (Lily znowu objęła mnie rękami z kolejnym szerokim uśmiechem).
- Aż tak źle?
- Och, dorośnij Ron – skarciła go żona, podchodząc do mnie. – Fajnie, że jesteście – mruknęła, obejmując mnie szybko.
- Was też dobrze widzieć, Hermiono – Tuż za matką podeszli do nas Hugo i Rose, stając koło mnie i narzekając na siebie nawzajem z Potterami. Za chwilę dołączyli do nich także Dominique i Louis (rodzeństwo Victoire, rzecz jasna). Wiedziałem, kto przyjdzie teraz. Może i, jak powiedział James, to były tylko dwa dni. Ale dla mnie dwa bardzo długie dni.
- Proszę, proszę. I tak oto zostaję na lodzie! – Victoire stała tuż przede mną, zakładając ręce na biodra. Mrużyła fiołkowe oczy, niezbyt przekonująco, patrząc kolejno na gromadkę dzieci przede mną. I na mnie. – Ledwo zdążyłeś wejść, a już mi wszystkie zabierasz Lupin? – Uniosła kąciki pełnych ust do góry. Lil uśmiechnęła się szerzej (to da się jeszcze szerzej?!).
- Witaj, Victoire – zamruczałem. Zarumieniła się lekko, biorąc głębszy oddech.
- Cześć, Ted – Tuż za nią stał Nate Walker, widać nieco skołowany.
- A, no cześć.



Dom był pełen ludzi. Wszystkie pokoje od góry do dołu były zajęte. Praktycznie wszędzie ktoś był. Głównie wszyscy krzątali się, pomagając w przygotowaniach, nie licząc oczywiście najmłodszych.
Sprzątaliśmy podwórko, porządkując i segregując wszelkiego rodzaju rzeczy. Śniegu nie było zbyt dużo, ale jak na moje potrzeby w sam raz. Można było ulepić kulkę, co też z najwyższą przyjemnością uczyniłem. Podrzuciłem ją kilka razy w górze, oceniając jej ciężar i niemalże idealny, okrągły kształt. Victoire przechodziła właśnie blisko mnie, niosąc jakąś donicę i podśpiewując jedną z kolęd. Wycelowałem w nią kulkę z uśmiechem pięciolatka. Śnieżka uderzyła ją w samo ramię tak, że na srebrzystych włosach Weasley zostały jej resztki. Donica wypadła jej z rąk.
- Lupin! – wrzasnęła, tupiąc nogą. Odchyliłem głowę do tyłu i ryknąłem śmiechem.
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać – usprawiedliwiłem się, podchodząc do niej. – Masz szczęście, że to tylko ramię – mruknąłem, wyjmując jej z włosów grudki śniegu.
- Uważaj, żebym ja nie mogła się powstrzymać – Uniosła kąciki ust do góry. Jej skóra promieniała. Zdawało mi się, że jest jeszcze piękniejsza niż zawsze, o ile to było możliwe. Serce biło z prędkością światła, zrobiło mi się cieplej, niemal duszno. Piękne, fiołkowe oczy błyszczały jej w nieziemski sposób. Twarz wydawała się być (o ile nie była) twarzą co najmniej anioła. Chociaż praktycznie nie było wiatru, jej włosy unosiły się lekko. Pełne usta zdawały się być jeszcze różowsze, doskonalsze. Nie widziałem poza nią nic więcej.
- Wiem co robisz, Weasley – szepnąłem, zanim zdążyłem zrobić coś głupiego.
- Ja? Nic – odpowiedziała niewinnie, z zadziornym uśmiechem.
- I bez wilowych sztuczek, ledwo się powstrzymuję. Jak nie przestaniesz, to będę miał gdzieś, że Walker tu jest i dokończę to, co zacząłem w pociągu – ostrzegłem. Vickie zarumieniła się, zagryzając wargę. Za chwilę poczułem się lepiej (nie, żebym czuł się źle wcześniej, wręcz przeciwnie! Po prostu Victoire przestała mnie uwodzić po wilowemu).
- Teddy! Pobaw się ze mną – Lily podbiegła do nas, ślizgając się na śniegu. Pociągnęła mnie za rękę z miną głodnego szczeniaczka.
- Nie mogę, księżniczko. Muszę pomagać – powiedziałem, z niechęcią spuszczając wzrok z Blondi.
- A z Vickie to możesz się bawić – żachnęła się, krzyżując ręce. Ściągnęła usteczka, mierząc mnie spojrzeniem.
- Nie bawić, chciałem jej tylko dokuczyć – Kucnąłem przed małą panną Potter, poprawiając jej szalik. Westchnęła smutnie.
- A kiedy będziesz miał czas?
- Jak tylko skończymy, obiecuję – Trycnąłem ją palcem w nosek, na co uśmiechnęła się lekko. – Goń do reszty – Wskazałem głową piszczącą zgraję dzieciaków. Skinęła głową, odrzucając do tyłu rude włosy. Objęła mnie rączkami za szyję, zanim odbiegła w podskokach. Wstałem z kucek, czując jak strzelają mi kolana. Jezu, robię się stary.
- Lubi cię – stwierdziła Victoire, patrząc na mnie z tajemniczym uśmiechem.
- A ja lubię ją – odpowiedziałem.
Stała zdecydowanie za blisko mnie. Mogłem czuć zapach jej perfum i elektryczne iskry, bijące w moją stronę.
- Powiedz, że znowu to robisz – jęknąłem, mając nadzieję przekonać o tym samego siebie. Weasley zaśmiała się perliście.



Z listu jaki dostałem od Kasji, dowiedziałem się, że miała przyjechać kolejnego dnia. Nie uśmiechało mi się oglądanie jej w święta, ale nie miałem większego wyboru. Podobnie zresztą było w Walkerem. W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać kogo chciałbym stąd szybciej wykopać. Najgorsze było to, że musiałem dzielić z nim jeden pokój. Nigdy wcześniej jakoś specjalnie nie zwracałem na tego chłopaka uwagi, a jeśli już, to szczerze mówiąc nic do niego nie miałem. Oczywiście w tym momencie najchętniej sprałbym go na kwaśne jabłko, niestety czas i miejsce kazały mi stłumić w sobie instynkty pierwotne i zająć się czym trzeba. Do sypialni zaglądałem niezmiernie rzadko, nie chcąc napatoczyć się na gościa Victoire. Na szczęście (a może raczej nieszczęście) pani Weasley dawała nam tyle roboty, że praktycznie nie było nawet kiedy usiąść na tyłku. Innym plusem było to, że zawsze gdzieś blisko mnie kręciła się Weasley.
Przerwałem na chwilę rzucanie zaklęć na ścierkę do mycia. Zza moich pleców dochodziły ciche śmiechy. Bałem się odkręcać w tamtą stronę. Jedyne co mógłbym tam zobaczyć to zarumienioną, uśmiechniętą Victoire i oczarowanego nią Nate’a. I szczerze miałem gdzieś taki widok. Machnąłem różdżką w stronę ścierki, pozostawiając ją w bezruchu.
- Zrobię sobie przerwę – mruknąłem, wychodząc z salonu. Z wieszaka w przedpokoju chwyciłem mój płaszcz i uprzednio zakładając go na siebie, wyszedłem na dwór. Wcisnąłem ręce do kieszeni płaszcza, patrząc na rozgwieżdżone, ciemne niebo. Noc była chłodna. Zimny wiatr hulał w najlepsze, rozmywając wszystkie moje myśli. Wziąłem głęboki oddech, zamykając oczy. Z Nory dochodziły dźwięki muzyki, jaką puszczała Ginny w kuchni. Uniosłem kąciki ust do góry. Leciała jedna z moich ulubionych piosenek. Widocznie pani Potter również ją lubiła, bo nie szczędziła nikomu swojego wątpliwego talentu wokalnego. Drzwi wejściowe zaskrzypiały, otwierając się na zimno. Przez chwilę muzyka była głośniejsza. Śnieg trzeszczał pod czyimiś nogami. W gruncie rzeczy nie chciało mi się nawet zgadywać kto wyszedł na zewnątrz. Prawdopodobnie nic by to nie zmieniło. Wiedziałem, że owy ktoś wyszedł za mną.
- Trochę za zimno na spacer, nie sądzisz? – zagadnął Harry, zatrzymując się tuż obok mnie. Otworzyłem oczy i popatrzyłem na niego, ale on wydawał się być wyjątkowo zainteresowany gwiazdami. Wzruszyłem tylko ramionami.
- Nie jestem zwierzęciem stadnym, a w środku jest jednak trochę ludzi – wyjaśniłem, nie mijając się z prawdą. Harry parsknął śmiechem, szurając butami. Wydawał się być czymś zmęczony; przeczesał palcami ciemne włosy.
- Wiem coś o tym.
Staliśmy przez chwilę w ciszy, zanim naszych uszu nie dobiegł kolejny cover piosenki w wykonaniu Ginny. Zachichotałem, nie mogąc się powstrzymać. Harry wyszczerzył zęby i pokręcił głową z politowaniem.
- Wyobrażasz sobie to codziennie? – jęknął, wskazując mur Nory za sobą. Jego głos zupełnie nie pasował do wyrazu jego oczu. Widać było na pierwszy rzut oka, że fałszowanie Ginny jest jednym z powodów, dla których ją kochał.
- Jasne, jeśli jest się kompletnie głuchym – Potter przytaknął wesoło. – Poza tym nie jest jedyna – Do Ginny przyłączył się jeszcze jakiś głos, którego słuchanie przychodziło z nieco mniejszym bólem uszu. Przez chwilę znowu nastała cisza. Miałem świadomość tego, że chce mnie o coś zapytać, ale nie kwapiłem się do ułatwienia mu zadania.
- Słuchaj Teddy, jest sprawa – zaczął, odwracając się w moją stronę. Wziąłem głęboki oddech, szykując się na najtrudniejsze pytania, jakie mogłem w tym momencie usłyszeć. – Ty i ta twoja Kasja…
- Nie moja – poprawiłem go błyskawicznie, czując wyraźną potrzebę precyzji w tym konkretnym temacie. Wolałem już nie być z nią kojarzony. Harry tylko machnął ręką lekceważąco, kompletnie ignorując moją poprawkę.
- Co się tak właściwie stało? Myślałem, że jest w porządku.
- Nie dla mnie – zaprzeczyłem, ledwo powstrzymując się od wzdrygnięcia. Harry jednak dalej patrzył na mnie wyczekująco. Widać to mu nie wystarczyło. – Kasja jest… - Zastanowiłem się chwilkę, szukając odpowiednich słów. Cóż, nie było takich. – Zbyt zaborcza i… - Zmierzwiłem włosy, uśmiechając się z krępacją.
- I jest ktoś inny – dokończył za mnie Harry, unosząc jedną brew.
- Powiedzmy – bąknąłem, unikając kontaktu wzrokowego.
- Wiedziałem. Dobra, to kto to jest?
Drzwi wejściowe znowu zaskrzypiały. Tym razem zerknąłem w ich kierunku, zastanawiając się kto ratuje mnie z opresji. Zza framugi wychyliła się głowa pani Weasley. Rozglądała się we wszystkie strony z groźną miną. Kiedy nas zobaczyła, ściągnęła usta i wzięła się pod boki, mierząc nas spojrzeniem.
- A wy dwaj co robicie na zimnie? Jeszcze mi się tu rozchorujecie! Raz, raz do domu – Pokazała nam zdecydowanym ruchem na Norę. Wyszczerzyłem zęby, szczęśliwy z tego, że mogłem uniknąć odpowiedzi na kolejne niewygodne pytanie.
- Tak jest, pani Weasley – zawołałem ochoczo, idąc w kierunku drzwi. Harry westchnął tylko ciężko.
- Nie myśl, że ci się upiekło, Ted – ostrzegł, kiedy wchodziliśmy do domu. Pani Weasley zamknęła za nami drzwi.
- Teddy idzie teraz do kuchni, Harry. Ty też powinieneś – odpowiedziała za mnie pani Weasley, zgarniając mnie i Harrego. - Jesteś pewnie głodny. Nie martw się, zrobiłam pieczone ziemniaczki z rybą – zwróciła się do mnie, przygładzając mi włosy. Biorąc pod uwagę, że jadłem jakąś godzinę temu, mój żołądek wcale nie wymagał napełnienia, jednak był to świetny wykręt, żeby nie musieć rozmawiać z Harrym.
- Cudownie! Umieram z głodu.


***

Postawiłam sobie za cel napisanie rozdziału w ten weekend i jestem niewymownie szczęśliwa, że mi się udało. Uznałam, że już i tak kazałam wam długo czekać. Nie jest to może taki rozdział, na który czekaliście, ale następny prawdopodobnie będzie już ciekawszy. Chociaż sama lubię takie rozdziały. Nie wnoszą zbytnio niczego nowego, ale są miłe w czytaniu. Lubię przedstawiać relacje międzyludzkie. Chciałam też wnieść odrobinkę Harrego do opowiadania. No i oczywiście nie mogłabym nie dać małej roli dla pani Weasley. Wprost uwielbiam tą kobietę.
Dodałam szeroką listę dla Waszej wygody, w razie gdyby ktoś chciał wrócić do poprzednich rozdziałów. Jest też coś takiego (na dole bloga), jak sieć znajomych Google. Zachęcam Was serdecznie do dołączenia, gdyż dzięki temu będziecie mieli na bieżąco informacje dotyczące np. nowych rozdziałów na blogu. Myślę, że często zaglądacie na swoje profile, więc może to nieco ułatwić Wam sprawę. Za to ja będę mniej więcej chociaż wiedziała, coś o Was. Co więcej, jak pewnie od razu zauważyliście w końcu zmieniłam szablon na taki porządny. Nie wiem jak Wy, ale ja myślę, że jest genialny.
Wasza,
Lil