niedziela, 27 stycznia 2013

06. Ted Egoizm Lupin? Czemu nie!



Jakim cudem nie zauważyłem, że Victoire się z kimś spotyka?! Od kiedy? Przecież jeszcze tak niedawno iskrzyło między nami. Myślałem, że… no właśnie. Co ja sobie myślałem? Przecież jest jeszcze Kasja. Czego ja mogłem oczekiwać, skoro sam byłem… jestem! nie fair w stosunku do niej i do Kasji zresztą też. W takich momentach człowiek uświadamia sobie jak strasznym jest egoistą. Nie pozwalając innemu człowiekowi ułożyć sobie życia, samemu mając tak naprawdę to, czego on pragnie? Przecież to czysty obłęd.
Nie potrafiłem inaczej. Nie potrafiłem pozwolić Victoire odejść. Najciężej było przyznać się do tego wszystkiego przed samym sobą, chociaż zapewne jeszcze ciężej byłoby o tym powiedzieć jej.
Długo czekałem, aż wróci do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Oczywiście nie wróciła sama. Towarzyszył jej ten sam facet, z którym odeszła, zostawiając mnie samego przed jej klasą. Siedziałem na fotelu, podpierając głowę na ręce. Patrzyłem w nieokreślonym kierunku. W PW było już niewiele osób. Moi znajomi dawno zabrali się do dormitorium. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, kiedy wrócą. Nie próbowałem sobie wyobrazić samego ich powrotu, co naszą rozmowę. Być może, dlatego nie byłem przygotowany na ich śmiechy, ciepłe spojrzenia, zarumienione policzki… jego rękę na jej talii.
Wstrzymałem oddech, zapominając wszystko to, co chciałem jej powiedzieć.
Zerknęła w moim kierunku. Uśmiech zgasł z jej twarzy. To chyba zabolało najbardziej. Przy nim była uśmiechnięta. Przylgnęła bardziej do boku swojego towarzysza, unikając ponownego kontaktu wzrokowego. Nate Walker uniósł jej podbródek i potarł kciukiem policzek. Odwróciłem głowę w innym kierunku.
Wolałem nie widzieć.



Dzień wyjazdu na święta do domów zawsze był nieco kłopotliwy. Głównie ze względu na panujące zamieszanie. Każdy pakował coś do kufra na ostatnią chwilę, pilnując by zabrać odpowiednie rzeczy na święta, szukał brakującej skarpetki we wszystkich szafkach, albo ostatecznie błagał profesorów o ostatnią poprawkę. Ja szukałem Kasji. Po nieprzespanej nocy, spędzonej na rozmyślaniu, miałem dość jej, dość Walkera, dość Weasley, siebie i wszystkiego dookoła. Czekałem przed Wielką Salą na jej przyjście. Spóźniała się już dobre piętnaście minut. Usiadłem na marmurowych schodach, spuszczając głowę. Oczy same mi się zamykały. I prawdopodobnie gdyby nie to, że w końcu przyszła, zasnąłbym, jak nic.
- Teddy? – szepnęła, nachylając się nade mną. Potrząsnęła mną za ramię. Uniosłem głowę błyskawicznie, rozglądając się dookoła, zanim skupiłem na niej wzrok.
- Kasja. Dobrze, że przyszłaś – mruknąłem, podnosząc się z trudem. – Musimy porozmawiać.
- Brzmi poważnie – Uśmiechnęła się do mnie, biorąc mnie pod rękę. Wyswobodziłem się z jej objęć. – Co się dzieje? – Zmarszczyła czoło, krzyżując ręce.
- Chodzi o te święta – zacząłem, unikając tematu przewodniego. Łudziłem się, że jest inne wyjście z sytuacji, że nie muszę jej tracić. Mimo wszystko stała się mi bliska, chociaż pewnie ciężko w o uwierzyć. Nie była taka znowu zła, szczególnie, kiedy nie było przy nas innych ludzi. Poza tym, nie okłamujmy się, była ładna, a to też ma znaczenie.
- Co z nimi? – dopytywała, ściągając usta. Wziąłem głęboki oddech, przeczesując palcami włosy.
- Nie możesz jechać ze mną do Nory – wypaliłem, nie bawiąc się w podchody. Zamrugała kilkakrotnie.
- Słucham? – prychnęła nieco za głośno. Dwie osoby schodzące właśnie do Sali Wejściowej, spojrzały na nas. – Chyba nie mówisz poważnie?
- Oczywiście, że poważnie. Po prostu nie sądzę, że powinniśmy razem spędzać święta. To chyba trochę za wcześnie, nie sądzisz?
- Za wcześnie? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Wpadasz w panikę, Ted. Nie oczekuję niczego więcej prócz spędzenia razem świąt i właśnie, że pojadę do Nory. Pani Weasley i Andromeda już mnie zaprosiły.
- Wymusiłaś to zaproszenie, Kasja. Molly Weasley nie odmówiłaby świąt nawet gnomowi! A babcia jest jeszcze gorsza.
- Porównujesz mnie do gnoma, Lupin?
- Nic takiego nie powiedziałem. Słuchaj, spędź święta ze swoją rodziną; ja chcę spędzić z moją.
- Jaką rodziną, Ted? – Wyprostowałem się, zaciskając zęby. Doskonale wiedziałem, co miała na myśli. Chodziło jej o to, że w zasadzie mam tylko babcię.
- Może i moi rodzice nie żyją, Reader, ale tamci ludzie też są moją rodziną. Ty jesteś i mi i im obca. I w zasadzie, to wiesz, co? – Uśmiechnąłem się lodowato. – To bez sensu. Nigdy nie będę chciał, żebyś spędziła ze mną święta. Tak, jesteś mi obca. I dlatego… między nami koniec.
- Zrywasz ze mną?! – zawołała, zaciskając dłonie w pięści.
- Tak, dokładnie tak.
- Niech zgadnę, chodzi o tą Weasley, tak? – prychnęła po chwili ciszy, krzyżując ręce. Wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu.
- Nie mieszaj jej do tego! – warknąłem, zaciskając dłonie w pięści. Modliłem się, by nie stracić panowania nad sobą. Ale widać było po niej, że dostała to, czego chciała. Już wiedziała.
- Świetnie! W takim razie lepiej się przygotuj, Tedzie Lupin, bo zamierzam przyjechać do Nory na te święta.



Siedziałem ze spuszczoną głową na jednym z bordowych foteli w Pokoju Wspólnym, opierając łokcie na kolanach. Sterling, co jakiś czas poklepywał mnie po plecach, nie przerywając czytania Proroka Codziennego (skubaniec wybłagał sobie termin poprawkowy na wczoraj i miał już wszystko z głowy). Do odjazdu została jakaś godzina. Nie mogłem się skupić na niczym sensownym. W zasadzie to oprócz tego, że powinienem być już dawno przygotowany do drogi, to opuściłem jedno z zaliczeń. Moje myśli rozpraszała już nie tylko Victoire i jej nowy nabytek, ale też Kasja. Suka myśli, że tak łatwo może mnie nastraszyć! Dobra, trochę jej się to udało, ale to nie znaczy, że dam się tak łatwo pokonać. Niewiele byłoby w stanie mnie ruszyć, chodziło mi głównie o to, by nie mieszała się do Victoire.
- Boże! Myślałem, że ta wariatka nigdy mnie nie wypuści! – Chace rzucił się na fotel tuż koło Sterlinga.
- Czyżby spotkało cię to szczęście i jakaś napalona, niewyżyta piękność nie mogła znaleźć innego faceta w zamku poza tobą? – zarechotał Sterling, za co dostał swoją własną gazetą po głowie.
- Wal się, Higgs. Jedyne, na co Tralawney jest napalona to jej fusy z herbaty – Chace poczochrał sobie włosy na głowie, pozostawiając je w zdecydowanie nie idealnym bałaganie.
- Czyli nawet u niej nie masz szans. To smutne, stary – Chace posłał mu spojrzenie godne bazyliszka.
- Ciesz się, że jestem na tyle wykończony, że drugi raz już mi się nie chce machać ręką. Ale możesz się czuć zdrowo zdzielony.
- Aucii! – sarknął Star.
- Ponownie: wal się.
- A tak serio, to nadal nie mogę pojąć jak możesz kontynuować to badziewie.
- Hej! To najważniejszy przedmiot w szkole, nie zapominajmy o tym! Nie lekceważ potęgi wróżbiarstwa!
- Nie śmiałbym. Po prostu sam z życiu nie wpadłbym na pomysł, by pozwolić moim szarym komórkom popełniać zbiorowe samobójstwa, szczególnie w twoim przypadku, Chace. Nie masz ich za wiele.
- Jakby zostało we mnie jakieś ostatnie drgnienie energii, to wykorzystałbym je na brutalny mord na tobie. Poza tym, musiałem coś wybrać – Wood wzruszył ramionami. Od chwili jego przyjścia nie raczyłem nawet drgnąć. Nic, więc dziwnego, że zwróciłem tym uwagę Chace’a. – Dzięki za wsparcie, Ted! I tak, ciebie też miło widzieć – burknął. Podniosłem rękę, niespecjalnie się przejmując.
- Przegapiłem coś? – mruknął do Sterlinga.
- Niech on ci powie.
- Ted, chciałbyś mi coś powiedzieć?
Wziąłem głęboki oddech i podniosłem na nich wzrok. Chace unosił jedną brew oczekująco; Sterling odłożył gazetę, zapadając się wygodniej w fotelu.
- Zerwałem z Kasją – powiedziałem bez zbędnych wstępów.
- A nie świętujemy tego, bo…?
- Bo nadal ma zamiar przyjechać do Nory na święta.
- No to jest… bosko, stary.
Przytaknąłem, odchylając się w fotelu i przylegając plecami do oparcia. Zobaczyłem, jak znajoma, wątła sylwetka po drugiej stronie pomieszczenia podnosi się, a tuż za nią inni uczniowie. Byłem na tyle zamyślony, że nawet nie zauważyłem, że tu jest. Victoire odgarnęła blond włosy, zbierając notatki. Błyskawicznie ruszyłem z fotela ku niej. Zaraz mieliśmy jechać. Teraz albo nigdy.
Kiedy do niej podchodziłem, akurat odkręciła się, wpadając na mnie. Liczne kartki wypadły jej w rąk na podłogę. Posłała mi mordercze spojrzenie (jedno z tych, na widok, których zazwyczaj bym się uśmiechnął, ale nie tym razem).
- Mógłbyś uważać – syknęła przez zaciśnięte zęby, kucając by zebrać notatki. Rzuciłem się by jej pomóc.
- Przepraszam – bąknąłem odruchowo. Prychnęła tylko. – Słuchaj, ja… chcę, żebyś wiedziała, że zerwałem z Kasją – wypaliłem. Spojrzała na mnie, rozchylając delikatnie usta. Za chwilę odchrząknęła, podnosząc się z kucek ze swoją częścią zebranych notatek. Poszedłem w jej ślady.
- A co miałoby mnie to obchodzić, Lupin?
- Nie nic, po prostu… myślałem, że moglibyśmy porozmawiać.
- Na jaki niby temat?
- Na temat kukurydzy – mruknąłem, obserwując, jak na jej jasnych policzkach pojawiają się rumieńce.
- Chyba już za późno na taką rozmowę, Ted – szepnęła, biorąc ode mnie swoje zapiski.
- Nigdy nie jest za późno, Victoire.
- Spotykam się z Natem.
- Wiem. Ale… nie jesteście razem, prawda?
- Nie jesteśmy – przytaknęła.
- Więc daj mi tylko jedną rozmowę – nalegałem, delikatnie chwytając ją za ramiona. Nie miała żadnego problemu z wyswobodzeniem się.
- Nie rozumiesz. Zaprosiłam go na święta – Uniosłem brwi, starając się nie dać zbyt wiele po sobie poznać. – Przykro mi, Ted – dodała, wymijając mnie. Odkręciłem się za nią.
- Vickie… Kasja ma zamiar mimo wszystko przyjechać do Nory – powiedziałem na koniec ze złością. Odwróciła się jeszcze na chwile, dając tym samym znać, że nie tylko ja mam złe przeczucia.



Ekspres Hogwart - Londyn był nieco mniej zatłoczony niż w pierwszy i ostatni dzień szkoły, dlatego nie miałem żadnego problemu ze znalezieniem pustego przedziału. Potrzebowałem tego cholernego przedziału, by nie musieć grać przed innymi zadowolonego z życia. Sterling i Chace zostali w szkole. Rodzice jednego jechali na święta do Szwajcarii, drugi tonął w beznadziejnych ocenach. Zostałem sam, ale może to i lepiej, w końcu mogłem pomyśleć. Miałem wielką nadzieję, że pociąg nigdy nie wyhamuje, a ja nie będę musiał z niego wysiadać. Usłyszałem stukot. Jechał tu wózek ze słodyczami. Nie miałem ochoty kompletnie na nic, oprócz Ognistej.
- Tak, cztery czekoladowe żaby, poproszę.
Dobry Boże. Nawet jechała w sąsiednim przedziale!
Wypadłem na korytarzyk. Victoire stała tyłem do mnie, ubrana już w mugolskie ciuchy. Zapłaciła kobiecie, rozwożącej słodycze. Schowałem się za drzwiami mojego przedziału, czekając aż przejdzie obok. Szła ze spuszczoną głową, jakby nieobecna.
Nie trudno było mi ją złapać w pasie i zatkać usta. Nie spodziewała się ataku. Uniosłem ją bez żadnego problemu, wnosząc do mojego przedziału. Stawiała opór, kopiąc i śliniąc mi dłoń. Dopiero wewnątrz postawiłem ją na podłodze i zasunąłem drzwiczki, pilnując, by czerwone zasłony zakrywały w nich szyby. Kiedy się odkręciłem Victoire stała z wycelowaną we mnie różdżką. Podniosłem dłonie do góry w poddańczym geście.
- Ted? – mruknęła, cofając różdżkę. Zdawała się być bardziej zaskoczona niż powinna.
- A kogo się spodziewałaś? – Wzruszyła ramionami, całkowicie chowając drewienko do długiej cholewy swoich czarnych kozaczków. – Obśliniłaś mnie – skrzywiłem się, wyciągając chustkę z kieszeni jeansów. Wytarłem mokrą dłoń. – Bleh.
- Nie bardzo miałam jak cię ugryźć – Uśmiechnęła się lekko.
- Może to i lepiej – Zerknąłem na jej twarz. Była zarumieniona, ale nadal smutna. Wielkie, fiołkowe oczy unikały mojego wzroku. Bluzka, która kiedyś była na nią idealna, teraz zwisała na niej lekko. Schudła. - Vickie, naprawdę musimy porozmawiać – powiedziałem, obserwując jej reakcję. Objęła się rękami, marszcząc czoło.
- Czekają na mnie – bąknęła, odgarniając włosy. Niewiele myśląc podszedłem do niej, objąłem ją  w pasie, obróciłem tyłem do drzwi przedziału, po czym przycisnąłem ją do nich.
- Co robisz? – sapnęła, otwierając szerzej oczy. Oddychała szybko i nierówno, zupełnie tak, jak i ja.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie chcesz, żebym cię teraz pocałował – rozkazałem, z błyskiem w oku. Victoire wstrzymała oddech, a ja czekałem. – Powiedz, że nie chcesz, a puszczę cię wolno i więcej nie zatrzymam.
-  Nie mogę – szepnęła, opierając głowę o szybę.
- Dlaczego? – dopytywałem, unosząc jej podbródek. Zadrżała.
- Po prostu nie mogę.
- Jeśli mi nie zabronisz, nie zawaham się – uprzedziłem, przybliżając moją twarz do jej twarzy.
- Ja…
Drzwi rozsunęły się i gdyby nie to, że ją przytrzymałem, prawdopodobnie upadłaby do tyłu. W tym samym momencie spojrzeliśmy w stronę korytarza. W wejściu do mojego przedziału stała bardzo zadowolona z siebie Sky Dearborn, opierając się o ścianę i krzyżując ręce.
- Przeszkodziłam? – zapytała z tak iście szelmowskim uśmiechem, że nawet przez sekundę nie przyszło mi na myśl, że mogłoby jej być z tego powodu przykro.
Victoire odskoczyła ode mnie, (o dziwo) nie mogąc również powstrzymać uśmiechu. Nawet nie chcę myśleć, jak ja wyglądałem.
- Nie, skąd – bąknęła. Skrzyżowałem ręce, podobnie jak i Sky. Uniosłem kącik ust do góry.
- Wiesz, długo kupowałaś te żaby. Pomyślałam, że pójdę ci pomóc – usprawiedliwiła się Sky, nawet na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku. Tylko, że to nie było zabójcze spojrzenie, jakiego mogłem się spodziewać od przyjaciółki Weasley, przeciwnie.
- Jasne, zagadałam się – Zanim wyszła rzuciła mi jeszcze krótkie spojrzenie, uśmiechając się cudownie. – Do zobaczenia później – mruknęła. Sky wyszła tuż za nią, uprzednio unosząc brwi do góry.
- Lepiej zdejmij ten rozmarzony uśmiech z twarzy Weasley, zanim Nate się zorientuje – Usłyszałem jeszcze, zanim poszły dalej.
Zachichotałem.


***

Taka mała nagroda na końcu za Waszą wytrwałość i czekanie. Należy się Wam i mi zresztą też! Obiecałam dodać coś przed sesją i oto jestem. Ze spraw organizacyjnych, to dodam tylko, że następny rozdział będzie, jak pozbieram się z sesji! Póki, co jest do przodu, co oznacza, że jest szansa, że rozdział będzie w miarę szybko. Dziękuję za nękania mnie! Gdyby nie to, możliwe, że napisałabym rozdział dużo później. I tak już się spóźniłam. Ale na szczęście już jest. Jagodzianka – cieszę się, że nas znalazłaś.
PS. Pisałam bez sprawdzania, więc za wszystkie błędy i niedopatrzenia - przepraszam.
Pozdrawiam!