Od podszewki

Siedziałam przed telewizorem, popijając ukochanego wówczas tigera i oglądałam film (jak zawsze). Jeden z wielu moich ulubionych. Nie myślałam zbyt wiele o książkach, opowiadaniach, etc. Wczułam się w trwający program. Muszę przyznać, że widziałam go już kilka razy, a mimo to, za każdym razem, kiedy tylko dowiem się, że będzie w TV, nie mogę się powstrzymać przed obejrzeniem go. Doskonale znałam zakończenie, ale i tym razem boleśnie je przeżyłam. Na domiar złego puścili jedną z uwielbianych przeze mnie piosenkę.

The Verve - Bittersweet symphony.

Ten tytuł mówi wszystko. Znalazłam, więc ukochany utwór na Internecie i zaczęłam "katować". Słuchałam go ciągle, cały czas, jak to mam w zwyczaju - do znudzenia. Ale ten dziwnie na mnie zaczął wpływać. Zaczęły zbierać się we mnie pokłady weny, której nie potrafiłam spożytkować na żaden z moich dwóch, wtedy już istniejących blogów. Byłam na siebie wściekła.

W takim nastroju dorwałam się do ostatniej części przygód Harrego Pottera autorstwa J.K. Rowling. Nie miałam nerwów czytać całości (i znów się denerwować uśmierceniem Freda i Tonks, Szalonookiego i Zgredka, jednego z braci Creevey i Remusa), więc wybrałam fragmenty. Było kilka: wizyta w Dolinie Godryka, pojawiająca się Łania i skruszony Ron, wspomnienia Severusa, a także ostatni rozdział tomu.

Tam go znalazłam. Był jedynie wspomniany przez jedno z dzieci Harry'ego - Jamesa Syriusza, jednak mnie poruszył.

Teddy Lupin.

Wtedy niewiele jeszcze to dla mnie znaczyło, ale kiedy znowu siadłam pisać rozdział o Lily, w moich myślach nie stąd ni zowąd pojawiło się ciche "Teddy Lupin". Byłam niemalże przekonana, że zaczynam słyszeć głosy i powinnam jak najszybciej udać się z tym do psychologa... a może psychiatry? W każdym bądź razie, zaczęłam myśleć, że jest źle. Ale mimo wszystko założyłam folder "Teddy Lupin". Przez chwilę potrafiłam tylko wpatrywać się w to imię i nazwisko, nieświadoma, że to mój przyszły główny bohater.

Coś we mnie pękło i mieszaniną emocji, wybierałam kolejne polecenia w komputerze i otworzyłam nowy dokument w Wordzie. Zaczęłam wystukiwać na klawiaturze pierwsze litery, słowa, zdania przyszłego opowiadania o Teddym i prześlicznej Victoire: " Peron numer 9 i 3/4 wyglądał tak, jak zawsze...". Nigdy nie napotkałam się na opowiadanie o tej dwójce i... Wciągnęło mnie to; uznałam, że pisanie w końcu o przyszłym pokoleniu, to też świetna sprawa.

Miałam rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz