Boże Narodzenie to jedne z tych świąt,
które przynoszą pokój, radość, zadumę i bliskość. Ostatecznie mogą także
powodować kłótnie, warkoty, wrogie spojrzenia i ciągłą wściekłość. Zastanawiam
się, czy możliwe byłoby jedno bez drugiego. W końcu ciągła zgoda i słodzenie
sobie nawzajem w pewnym momencie mogłyby się zrobić wyjątkowo uciążliwe.
Pierwszy Dzień Świąt był wyjątkowo
męczący. Victoire rzuciła się w wir przygotowań, jak nigdy. Ze wszystkich
obecnych wydawała się być najbardziej pracowita (chociaż nigdy nie paliła się
do pracy). Nie zostało dużo do zrobienia, oprócz nakrywania stołu,
przyprawiania ostatnich dań i wykładania ich na półmiski. Oczywiście mała Weasley usilnie chciała wszystkie te rzeczy
robić sama. Warczała na każdego, kto choćby dotknął się do jej roboty. A chociaż
bardzo chciałbym powchodzić jej w paradę (nie tylko dla dokuczenia), to
odciągano mnie od niej jak tylko to było możliwe.
- Ale ja naprawdę chętnie coś zrobię –
zapewniałem panią Weasley najsilniej jak tylko mogłem.
- Teddy, kochaneczku, tutaj już nie ma co
robić! Victoire, Ginny i ja wszystkim się zajęłyśmy – Pani Weasley machnęła
ręką, uśmiechając się do mnie przy tym. Odwróciła się na pięcie ku stołowi,
zarzucając przy tym rudo-siwymi włosami. – Zajmij się lepiej dziewczyną, na
pewno jej się nudzi!
- Byłą dziewczyną – powtórzyłem już do
znudzenia. W przeciągu ostatniego dnia mniej więcej raz na pięć minut ktoś
musiał się pomylić.
- Wybacz, Teddy. Po prostu się zapominam,
naprawdę do siebie pasujecie – W chwili, w której otwierałem buzię, żeby ostro
zaprzeczyć, usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego talerza. Pani Weasley, Ginny i ja w
tym samym momencie zerknęliśmy ku Victoire. Przed Blondi leżało wiele odłamków
porcelanowych, białych talerzy.
- Przepraszam – warknęła przez zaciśnięte
zęby, mierząc mnie i panią Weasley wrogim spojrzeniem. Nie wyglądała, jakby
było jej przykro. Miałem wielką ochotę się uśmiechnąć i przez chwilę nawet
chyba to zrobiłem, bo Vickie zmrużyła wściekle oczy w moim kierunku. Tak, zdecydowanie
się uśmiechałem.
- Nic nie szkodzi –powiedziała Ginny,
machając lekceważąco ręką, jednak zanim zdążyła wyciągnąć różdżkę, uprzedziłem
ją i już celowałem w szczątki na podłodze.
- Reparo!
– mruknąłem, mierząc się wzrokiem z Vickie. – Niezdara – dodałem na tyle cicho,
by tylko ona mnie usłyszała.
- Lepiej się zamknij, bo stracisz jedynki
– zagroziła szeptem, zgrzytając zębami. Zachichotałem, kompletnie nie uważając
jej za wiarygodną.
Jeśli chodzi o Kasję, to wcale a wcale
się nie nudziła. Pomijając to, że zanudzała większość ludzi tanimi bajeczkami,
to okazało się, że ona i Walker całkiem nieźle się znają. Rozmawiali ze sobą
wyjątkowo swobodnie, a Reader zapominała nawet na czas ich rozmów być
cierpiętnicą. Miła odmiana. Salon był przepełniony domownikami i gośćmi,
czekającymi już przy magicznie powiększonym stole na posiłek. Co jakiś czas z
kuchni nadlatywały półmiski z daniami, bądź puste nakrycia.
Tym razem miałem siedzieć między Kasją a małą
Lily Potter. Dokładnie naprzeciwko siebie miałem Victoire, a naprzeciwko Kasji
siedział Nathaniel. Zastanawiałem się mocno nad tym, czy powinienem cieszyć
się, czy płakać. Biorąc pod uwagę między innymi to, że Vi była w beznadziejnym
nastroju, prawdopodobnie to drugie. Podpierałem brodę, bębniąc przy tym w stół
palcami. Modliłem się by móc mieć to jak najszybciej za sobą. Na próżno; czas
dłużył mi się w nieskończoność. Westchnąłem nieco zbyt głośno, tym samym
(bardzo niepotrzebnie) zwracając na siebie uwagę. Kasja zamrugała kilkakrotnie,
zanim uśmiechnęła się perliście. Przekląłem w duchu.
- Coś się stało Teddy? – spytała słodko
Kasja, kładąc mi rękę na udzie. Spojrzałem z wściekłością najpierw na jej dłoń,
a później na nią.
- Słowo daję Reader, jeszcze jeden taki
ruch, a nie ręczę za siebie – syknąłem, zaciskając zęby. Zarówno Kasja, jak i
Walker unieśli w górę brwi ze zdziwienia (różnica polegała jedynie na tym, że
Nate nic nie widział).
- Naprawdę, nie wiem o co ci chodzi –
bąknęła niewinnie, przesuwając dłonią w górę.
Dla mnie było tego za wiele. Wstałem z impetem, mierząc ją lodowatym
spojrzeniem. Wymaszerowałem nerwowo z salonu, kierując się ku schodom. Szedłem
szybko patrząc pod nogi i klnąc pod nosem od serca. I gdyby nie to, że na kogoś
wpadłem na półpiętrze, pewnie wszedłbym w ścianę. Warcząc podniosłem głowę w
górę, mierząc lodowatym wzrokiem ową osobę.
Victoire odbiła się ode mnie, jak od
piłki, zataczając się niebezpiecznie. Wysiliłem cały mój refleks, by złapać ją
tuż przed upadkiem. Omiotłem ją szybko wzrokiem, zauważając od razu kilka
zmian. Wyglądała na mocno zmęczoną; cerę miała bladą, niemalże przezroczystą,
usta lekko rozchylone. Oddychała szybko i płytko. Jedynie podkrążone,
pociemniałe oczy zdawały się być teraz przytomne (a przynajmniej na tyle, by
posłać mi jedno z tych jej „spojrzeń”). Zmarszczyłem czoło, nie wypuszczając
jej z ramion, mimo jej obronnej postawy. Pachniała ciasteczkami.
- Jak leziesz, Lupin? – mruknęła
wściekle. Zdecydowanie za cicho i za słabo, jak na nią.
- Wszystko w porządku? – Słyszałem
pobrzmiewającą w moim głosie troskę. – Wyglądasz na zmęczoną – dodałem dla
usprawiedliwienia. Troska w głosie zdawała się być jeszcze większa, więc
odchrząknąłem.
- Nic mi nie jest – prychnęła kpiarsko.
Od razu wiedziałem, że zaraz mi się oberwie. To specjalnie na takie okazje
trzymała ten ton. – A raczej nie byłoby, gdyby nie ta twoja Kasja – syknęła, przeciągając sylaby
imienia Reader. A nie mówiłem(najpiękniejsze trzy słowa na świecie)?
- Co tym razem?
- A to tym razem, że nie dała mi spać! –
zawołała z oburzeniem, wyrzucając ręce w górę. Na szczęście udało mi się puścić
ją na tyle wcześnie, by nie oberwać od niej po głowie. – Ciągle udawała, że
płacze i łkała w poduszkę. Chyba z dziesięć razy pytała mnie, czy śpię. Ciesz
się, że ta suka jeszcze żyje. Czy ja wyglądam na taką, co da się na to nabrać?
Wolne żarty – żachnęła się, krzyżując ręce. Za chwile zachwiała się ponownie;
tym razem jednak sama chwyciła się mojego ramienia.
- Vickie… - zacząłem ponownie używając
ojcowskiego tonu, ale ona tylko machnęła ręką lekceważąco.
- Och, błagam – syknęła, zamykając oczy i
biorąc głęboki oddech. Kiedy na powrót je otworzyła, wydawała się wyglądać o
niebo lepiej. Musiała używać swoich ponadprzeciętnych zdolności. Jej skóra
błyszczała, fiołkowe oczy magnetyzowały, usta zaróżowiły się, a najpiękniejsze
na świecie rumieńce wystąpiły na jej szczupłe policzki. Była zniewalająca.
Zarzuciła srebrno-blond włosami, uśmiechając się szelmowsko. – Widzisz?
Mówiłam, że nic mi nie jest – zamruczała głębokim głosem. Chyba nie muszę mówić
o efektach jej działań. Nie? Bosko. Dla niewtajemniczonych dodam tylko: „łał” i
„musiałem się powstrzymywać, by się na nią nie rzucić”.
- Weasley, sama się prosisz – ostrzegłem,
starając się panować nad sytuacją. Zachichotała, krzyżując ręce na piersiach.
Zbliżyła twarz do mojej, opierając przy tym dłonie na mojej klatce piersiowej. –
Jak nie chcesz incydentu na środku schodów w domu twojej babci, to dobrze ci
radzę odsuń się. To jedyny taki moment, kiedy dam ci się wycofać.
- Zmuś mnie – szepnęła tuż przy moich
ustach, po czym ze śmiechem zbiegła ze schodów w dół. Miałem ochotę ją zabić.
Albo całować. Albo zabić całując. Przeczesałem włosy dłonią, nadal za nią
patrząc. Mała szuja.
- Wiesz, jak ci się podoba, to wystarczy,
że jej to powiesz – usłyszałem koło mojego ucha. Odskoczyłem błyskawicznie,
patrząc ze zdziwieniem wprost na Ginny. Uśmiechała się do mnie w stylu „ja wiem
wszystko”. Strasznie denerwujący uśmiech.
- Nie wiem o czym mówisz – bąknąłem.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie brzmiałem tak fałszywie.
- Daj spokój, Teddy. Mi możesz powiedzieć
– zapewniła, odciągając mnie bardziej na bok. – To jak jest między wami?
- Najlepiej opisałbym to, mówiąc, że jest
nijak.
- Wiesz, wydawało mi się coś zupełnie
innego – Puściła mi perskie oczko.
- Chwila, podglądałaś nas? – spytałem
czując, że pieką mnie policzki. Boże, brzmię jak baba.
- Ja bym tak tego nie nazwała. Raczej…
zupełnie nie chcący widziałam co się działo.
- Na jedno wychodzi – burknąłem, ale
Ginny zignorowała mnie.
- Wiesz, nie chcę zdradzać ci babskich sekretów, ale podobasz się jej
– oświadczyła. Wyglądała tak, jakby przed chwilą dostała drogą parę butów od
znanego projektanta. Wydawała się być w swoim żywiole. Świetnie. Miałem mocno
przesrane.
- Komu? – wymamrotałem głupio.
- No Vickie oczywiście – odpowiedziała
takim tonem, jakby musiała tłumaczyć coś bardzo prostego jakiemuś ograniczonemu
umysłowo dziecku.
- A skąd to wiesz?
- Dużo o tobie mówi. Poza tym, jeszcze
nie widziałam dwójki, która kłóciłaby się z takim zacięciem jak wy –
zachichotała. Niewiele mi to pomogło i jakoś niespecjalnie chciało mi się
wierzyć, że ktoś taki jak Victoire Weasley mógłby być mną zainteresowany. Nie w
taki sposób. Raczej… całość jej uczuć
pochodziła z sentymentu (i ja bezkarnie to wykorzystywałem).
- Skoro ilość kłótni jest miernikiem
zainteresowania, to już wiem co łączy Chace’a i Sterlinga. Muszą być mocno w
siebie zaangażowani – sarknąłem. Ginny pokręciła tylko głową. – Serio, muszę
pamiętać, żeby pogadać z nimi na temat orientacji płciowej.
Cieszyłem się, że podczas wspólnego
posiłku, Kasja znalazła wspólny język z Walkerem. Mogłem spokojnie z nią nie gadać. Miałem nawet czas, by ponownie
posprzeczać się z Victoire. Wyglądała przecudnie. Srebrno-blond włosy miała
rozpuszczone i tylko przednie pasma spięła z tyłu spinką. Fiołkowe oczy
błyszczały się w taki sposób, że zapierało dech w piersiach. Dokładnie to samo
było z jej uśmiechem. A uśmiechała się wyjątkowo często. Co jakiś czas zerkała
nawet na mnie zza kurtyny ciemnych, długich rzęs w taki sposób, że sztućce
wypadały mi z rąk i tylko resztkami sił powstrzymywałem się od rozdziawienia
ust na oścież. Nawet jej głos był miły dla uszu, chociaż przeważnie się
sprzeczaliśmy. I wszystko byłoby naprawdę nieziemsko, gdyby nie ciągłe, długie
i natarczywe spojrzenia Ginny Potter. Wydawała się przeszywać nas wzrokiem na
wylot. Kilka razy pozwoliła sobie nawet na chichot (biedny Harry, wyglądał tak,
jakby się o nią poważnie martwił). Kasja wydawała się za to kompletnie mnie nie
zauważać (za co swoją drogą dostałem reprymendę od babci Andromedy i pani
Wesley, że niby nie zabawiam „mojej dziewczyny”. Możecie sobie tylko i
wyłącznie wyobrazić moją reakcję. Dodam tylko, że liczenie do dziesięciu tym
razem mnie zawiodło. Victoire też nie wydawała się być szczęśliwa z tego
powodu).
Byłem pełny. Chyba jeszcze nigdy w życiu
tyle nie zjadłem. Leniwie opierałem się o futrynę w drzwiach, patrząc, jak
grupka dzieci rozpakowuje prezenty, piszcząc z uciechy. Lily podbiegła do mnie
pokazując mi jakieś najnowsze wydanie baśni (wyjątkowo lubiła czytać. Dzieci…).
- Przeczytasz mi dzisiaj? – spytała,
kiedy kucnąłem przed nią.
- Jasne. Kiedy tylko chcesz – zapewniłem,
obdarzając ją ciepłym uśmiechem. Kurde, miękki jestem. Lily objęła mnie za
szyję i pocałowała w policzek, za chwilę znowu będąc z resztą dzieciaków.
Podniosłem się, znowu podpierając futrynę. Poczułem, że ktoś kładzie mi głowę
na ramieniu (a w zasadzie opiera się o ramie, bo owy ktoś najzwyczajniej w świecie nie sięgał wyżej). Odkręciłem głowę w
jej kierunku, dokładnie wtedy, kiedy ona podniosła wzrok. Wiedziałem, że to
ona. Inaczej nie zareagowałbym na tyle spokojnie. Nie chciałem, żeby się
odsunęła. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, zanim Victoire odwróciła głowę w
kierunku dzieci. Mimo wszystko nadal patrzyłem na srebrnawy czubek jej głowy.
- Chciałabym tu zostać – szepnęła,
wsuwając dłoń pod moje ramie. Uniosłem kącik ust do góry. – Nie chcę wracać.
- Nie lubisz Hogwartu?
- Nie, nie o to chodzi. Jest niesamowity,
ale…
- Ale tu jest znacznie lepiej –
dokończyłem, rozumiejąc co ma na myśli. Lily pomachała nam siedząc na dywanie
tuż koło Dominique. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak Weasley się uśmiecha.
Miałem pewność, że to właśnie teraz robi. – Z rodziną jest lepiej – Ponownie spojrzała
na mnie. Chyba nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego momentu na pocałunek.
Niestety, nie przepadałem raczej za widownią.
- Cieszę się, że tu jesteście – wyznała,
opierając o mnie brodę. – Ty i twoja babcia.
- Rozpieszczasz mnie – mruknąłem, omiatając
jej jasną twarz oczyma. – Jeszcze się przyzwyczaję do tego, że jesteś miła.
- Hej! Przecież ja jestem miła –
zaprzeczyła, zakładając wolną rękę na biodro. Zmrużyła oczy, udając urazę.
Zachichotałem.
- A ja lubię wróżbiarstwo.
- No, nikt cię nie wini za problemy
mentalne. Wszystko rozumiem, wewnętrzne oko, te sprawy – Zaśmialiśmy się,
kierując się jednocześnie ku schodom.
- Pokaż mi swoje fusy, a powiem ci kim
jesteś – zawtórowałem jej, ciągle trzymając ją pod rękę.
- O tak, chętnie dowiem się w jak
tragicznych okolicznościach mam zginąć – przytaknęła sarkastycznie, kiedy wchodziliśmy
do mojej sypialni (nie żebyśmy mieli jakieś zamiary, nic z tych rzeczy. Po
prostu w między czasie kazali nam zajrzeć na górę do Kasji i Nate’a).
Przez chwilę nie wiedzieliśmy, co się
dzieje. Oto stała przed nami porządnie obściskująca się para naszych „gości”.
Nate trzymał Kasje tak blisko, że przez chwilę miałem problem, żeby odróżnić,
gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Reader wpijała się swoimi ustami w
jego z taką żarliwością, że szły iskry, kiedy tymczasem ja i Victoire staliśmy
z szeroko otwartymi ustami, za bardzo zszokowani, by cokolwiek powiedzieć.
Na szczęście nie musieliśmy zbyt długo
się na to przyglądać, bo parka
relatywnie szybko zorientowała się o naszej obecności. Odskoczyli od siebie
dość prężnie, z zakłopotaniem spoglądając w naszym kierunku (przynajmniej tak
było w przypadku Nate’a).
- Victoire – wydukał tylko, spuszczając
głowę. Kasja za to uwiesiła się jego ramienia, robiąc niewinne oczy.
- Och, Teddy – wymruczała, zakładając niesforny
kosmyk włosów za ucho. – Tak mi przykro – dodała, kręcąc głową. Uniosłem wysoko
brwi. No mi tam wyjątkowo przykro nie było. Wręcz przeciwnie. – To tak wyszło,
bo widzisz, kiedyś ja i Nate byliśmy razem – wyjaśniła, na co chłopak skinął
głową.
- Nie, jest okay.
- Przepraszam, wiem co sobie myślałeś.
- Wiesz? – bąknąłem idiotycznie,
kompletnie nie wiedząc o czym ona gada.
- Och, tak mi przykro, ale ten wczorajszy
pocałunek był błędem, Teddy – powiedziała miękko. Czułem, jak Victoire
sztywnieje u mojego boku. Suka… - Nie będziemy już razem. To co się stało
dzisiaj… chciałam ci tylko dodać otuchy.
- Otuchy?! – wyrwało się Victoire.
Weasley odskoczyła ode mnie, jak oparzona. – Pocałunek?- zwróciła się do mnie
wściekle, zaciskając dłonie w pięści. – Całowałeś ją?! Trzeba było tak od razu,
Lupin! – warknęła, ciskając we mnie piorunami z oczu.
- Ale… Victoire, to nie tak, ona…
- Jasne, że ona! – syknęła. – To zawsze
jest ona – dodała już dużo ciszej, wybiegając z pokoju. Spojrzałem z furią na
Kasję. Uniosła z wyższością głowę, uśmiechając się w taki sposób, by przypieczętować
swoje zwycięstwo. Wygrała bitwę. Wygrała bitwę o Święta.
- Nie ujdzie ci to na sucho – Wycelowałem
w nią oskarżycielsko palcem, odkręcając się na pięcie, by dogonić Victoire.
***
Bardzo przepraszam, że tak długo czekaliście na ten obiecany, nadrabiający rozdział, ale bardzo dużo się u mnie wydarzyło złego. Rozdział nie jest tak długi, jak planowałam, bo też chciałam go dodać szybko i prawdę mówiąc nie byłam w stanie napisać więcej. Mam też nadzieję, że nie pojawiły się błędy, bo przyznam szczerze, że nawet nie sprawdziłam wszystkiego.
Chciałabym zadedykować go dla zakochanej w Teddym Fly (czyli: Who Cares). Niesamowicie poprawiłaś mi humor, pisząc komentarz pod poprzednim rozdziałem. Bardzo zapadł mi w pamięć i za każdym razem wywołuje uśmiech! Wybacz, że rozdział jest tak krótki i jednak nie opisany na tyle dokładnie (emocjonalnie, bo ja głównie na to zwracam uwagę, nie na wystrój otoczenie, czy cokolwiek innego, a na bohaterów. Otoczenie każdy widzi inaczej i nie lubię ingerować w twórczą wyobraźnię czytelników. Wolę bazować na postaciach), jak to zazwyczaj robię, ale naprawdę nie miałam siły. Dodam jeszcze tylko, że dziękuję Jagodziance za jej zaraźliwy entuzjazm. Czyni cuda, serio.
Wasza,
Lil