czwartek, 9 maja 2013

09. Nic na siłę, wszystko podstępem



Boże Narodzenie to jedne z tych świąt, które przynoszą pokój, radość, zadumę i bliskość. Ostatecznie mogą także powodować kłótnie, warkoty, wrogie spojrzenia i ciągłą wściekłość. Zastanawiam się, czy możliwe byłoby jedno bez drugiego. W końcu ciągła zgoda i słodzenie sobie nawzajem w pewnym momencie mogłyby się zrobić wyjątkowo uciążliwe.
Pierwszy Dzień Świąt był wyjątkowo męczący. Victoire rzuciła się w wir przygotowań, jak nigdy. Ze wszystkich obecnych wydawała się być najbardziej pracowita (chociaż nigdy nie paliła się do pracy). Nie zostało dużo do zrobienia, oprócz nakrywania stołu, przyprawiania ostatnich dań i wykładania ich na półmiski. Oczywiście mała Weasley usilnie chciała wszystkie te rzeczy robić sama. Warczała na każdego, kto choćby dotknął się do jej roboty. A chociaż bardzo chciałbym powchodzić jej w paradę (nie tylko dla dokuczenia), to odciągano mnie od niej jak tylko to było możliwe.
- Ale ja naprawdę chętnie coś zrobię – zapewniałem panią Weasley najsilniej jak tylko mogłem.
- Teddy, kochaneczku, tutaj już nie ma co robić! Victoire, Ginny i ja wszystkim się zajęłyśmy – Pani Weasley machnęła ręką, uśmiechając się do mnie przy tym. Odwróciła się na pięcie ku stołowi, zarzucając przy tym rudo-siwymi włosami. – Zajmij się lepiej dziewczyną, na pewno jej się nudzi!
- Byłą dziewczyną – powtórzyłem już do znudzenia. W przeciągu ostatniego dnia mniej więcej raz na pięć minut ktoś musiał się pomylić.
- Wybacz, Teddy. Po prostu się zapominam, naprawdę do siebie pasujecie – W chwili, w której otwierałem buzię, żeby ostro zaprzeczyć, usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego talerza. Pani Weasley, Ginny i ja w tym samym momencie zerknęliśmy ku Victoire. Przed Blondi leżało wiele odłamków porcelanowych, białych talerzy.
- Przepraszam – warknęła przez zaciśnięte zęby, mierząc mnie i panią Weasley wrogim spojrzeniem. Nie wyglądała, jakby było jej przykro. Miałem wielką ochotę się uśmiechnąć i przez chwilę nawet chyba to zrobiłem, bo Vickie zmrużyła wściekle oczy w moim kierunku. Tak, zdecydowanie się uśmiechałem.
- Nic nie szkodzi –powiedziała Ginny, machając lekceważąco ręką, jednak zanim zdążyła wyciągnąć różdżkę, uprzedziłem ją i już celowałem w szczątki na podłodze.
- Reparo! – mruknąłem, mierząc się wzrokiem z Vickie. – Niezdara – dodałem na tyle cicho, by tylko ona mnie usłyszała.
- Lepiej się zamknij, bo stracisz jedynki – zagroziła szeptem, zgrzytając zębami. Zachichotałem, kompletnie nie uważając jej za wiarygodną.
Jeśli chodzi o Kasję, to wcale a wcale się nie nudziła. Pomijając to, że zanudzała większość ludzi tanimi bajeczkami, to okazało się, że ona i Walker całkiem nieźle się znają. Rozmawiali ze sobą wyjątkowo swobodnie, a Reader zapominała nawet na czas ich rozmów być cierpiętnicą. Miła odmiana. Salon był przepełniony domownikami i gośćmi, czekającymi już przy magicznie powiększonym stole na posiłek. Co jakiś czas z kuchni nadlatywały półmiski z daniami, bądź puste nakrycia.
Tym razem miałem siedzieć między Kasją a małą Lily Potter. Dokładnie naprzeciwko siebie miałem Victoire, a naprzeciwko Kasji siedział Nathaniel. Zastanawiałem się mocno nad tym, czy powinienem cieszyć się, czy płakać. Biorąc pod uwagę między innymi to, że Vi była w beznadziejnym nastroju, prawdopodobnie to drugie. Podpierałem brodę, bębniąc przy tym w stół palcami. Modliłem się by móc mieć to jak najszybciej za sobą. Na próżno; czas dłużył mi się w nieskończoność. Westchnąłem nieco zbyt głośno, tym samym (bardzo niepotrzebnie) zwracając na siebie uwagę. Kasja zamrugała kilkakrotnie, zanim uśmiechnęła się perliście. Przekląłem w duchu.
- Coś się stało Teddy? – spytała słodko Kasja, kładąc mi rękę na udzie. Spojrzałem z wściekłością najpierw na jej dłoń, a później na nią.
- Słowo daję Reader, jeszcze jeden taki ruch, a nie ręczę za siebie – syknąłem, zaciskając zęby. Zarówno Kasja, jak i Walker unieśli w górę brwi ze zdziwienia (różnica polegała jedynie na tym, że Nate nic nie widział).
- Naprawdę, nie wiem o co ci chodzi – bąknęła niewinnie, przesuwając dłonią w górę.  Dla mnie było tego za wiele. Wstałem z impetem, mierząc ją lodowatym spojrzeniem. Wymaszerowałem nerwowo z salonu, kierując się ku schodom. Szedłem szybko patrząc pod nogi i klnąc pod nosem od serca. I gdyby nie to, że na kogoś wpadłem na półpiętrze, pewnie wszedłbym w ścianę. Warcząc podniosłem głowę w górę, mierząc lodowatym wzrokiem ową osobę.
Victoire odbiła się ode mnie, jak od piłki, zataczając się niebezpiecznie. Wysiliłem cały mój refleks, by złapać ją tuż przed upadkiem. Omiotłem ją szybko wzrokiem, zauważając od razu kilka zmian. Wyglądała na mocno zmęczoną; cerę miała bladą, niemalże przezroczystą, usta lekko rozchylone. Oddychała szybko i płytko. Jedynie podkrążone, pociemniałe oczy zdawały się być teraz przytomne (a przynajmniej na tyle, by posłać mi jedno z tych jej „spojrzeń”). Zmarszczyłem czoło, nie wypuszczając jej z ramion, mimo jej obronnej postawy. Pachniała ciasteczkami.
- Jak leziesz, Lupin? – mruknęła wściekle. Zdecydowanie za cicho i za słabo, jak na nią.
- Wszystko w porządku? – Słyszałem pobrzmiewającą w moim głosie troskę. – Wyglądasz na zmęczoną – dodałem dla usprawiedliwienia. Troska w głosie zdawała się być jeszcze większa, więc odchrząknąłem.
- Nic mi nie jest – prychnęła kpiarsko. Od razu wiedziałem, że zaraz mi się oberwie. To specjalnie na takie okazje trzymała ten ton. – A raczej nie byłoby, gdyby nie ta twoja Kasja – syknęła, przeciągając sylaby imienia Reader. A nie mówiłem(najpiękniejsze trzy słowa na świecie)?
- Co tym razem?
- A to tym razem, że nie dała mi spać! – zawołała z oburzeniem, wyrzucając ręce w górę. Na szczęście udało mi się puścić ją na tyle wcześnie, by nie oberwać od niej po głowie. – Ciągle udawała, że płacze i łkała w poduszkę. Chyba z dziesięć razy pytała mnie, czy śpię. Ciesz się, że ta suka jeszcze żyje. Czy ja wyglądam na taką, co da się na to nabrać? Wolne żarty – żachnęła się, krzyżując ręce. Za chwile zachwiała się ponownie; tym razem jednak sama chwyciła się mojego ramienia.
- Vickie… - zacząłem ponownie używając ojcowskiego tonu, ale ona tylko machnęła ręką lekceważąco.
- Och, błagam – syknęła, zamykając oczy i biorąc głęboki oddech. Kiedy na powrót je otworzyła, wydawała się wyglądać o niebo lepiej. Musiała używać swoich ponadprzeciętnych zdolności. Jej skóra błyszczała, fiołkowe oczy magnetyzowały, usta zaróżowiły się, a najpiękniejsze na świecie rumieńce wystąpiły na jej szczupłe policzki. Była zniewalająca. Zarzuciła srebrno-blond włosami, uśmiechając się szelmowsko. – Widzisz? Mówiłam, że nic mi nie jest – zamruczała głębokim głosem. Chyba nie muszę mówić o efektach jej działań. Nie? Bosko. Dla niewtajemniczonych dodam tylko: „łał” i „musiałem się powstrzymywać, by się na nią nie rzucić”.
- Weasley, sama się prosisz – ostrzegłem, starając się panować nad sytuacją. Zachichotała, krzyżując ręce na piersiach. Zbliżyła twarz do mojej, opierając przy tym dłonie na mojej klatce piersiowej. – Jak nie chcesz incydentu na środku schodów w domu twojej babci, to dobrze ci radzę odsuń się. To jedyny taki moment, kiedy dam ci się wycofać.
- Zmuś mnie – szepnęła tuż przy moich ustach, po czym ze śmiechem zbiegła ze schodów w dół. Miałem ochotę ją zabić. Albo całować. Albo zabić całując. Przeczesałem włosy dłonią, nadal za nią patrząc. Mała szuja.
- Wiesz, jak ci się podoba, to wystarczy, że jej to powiesz – usłyszałem koło mojego ucha. Odskoczyłem błyskawicznie, patrząc ze zdziwieniem wprost na Ginny. Uśmiechała się do mnie w stylu „ja wiem wszystko”. Strasznie denerwujący uśmiech.
- Nie wiem o czym mówisz – bąknąłem. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie brzmiałem tak fałszywie.
- Daj spokój, Teddy. Mi możesz powiedzieć – zapewniła, odciągając mnie bardziej na bok. – To jak jest między wami?
- Najlepiej opisałbym to, mówiąc, że jest nijak.
- Wiesz, wydawało mi się coś zupełnie innego – Puściła mi perskie oczko.
- Chwila, podglądałaś nas? – spytałem czując, że pieką mnie policzki. Boże, brzmię jak baba.
- Ja bym tak tego nie nazwała. Raczej… zupełnie nie chcący widziałam co się działo.
- Na jedno wychodzi – burknąłem, ale Ginny zignorowała mnie.
- Wiesz, nie chcę zdradzać ci babskich sekretów, ale podobasz się jej – oświadczyła. Wyglądała tak, jakby przed chwilą dostała drogą parę butów od znanego projektanta. Wydawała się być w swoim żywiole. Świetnie. Miałem mocno przesrane.
- Komu? – wymamrotałem głupio.
- No Vickie oczywiście – odpowiedziała takim tonem, jakby musiała tłumaczyć coś bardzo prostego jakiemuś ograniczonemu umysłowo dziecku.
- A skąd to wiesz?
- Dużo o tobie mówi. Poza tym, jeszcze nie widziałam dwójki, która kłóciłaby się z takim zacięciem jak wy – zachichotała. Niewiele mi to pomogło i jakoś niespecjalnie chciało mi się wierzyć, że ktoś taki jak Victoire Weasley mógłby być mną zainteresowany. Nie w taki sposób. Raczej… całość jej uczuć pochodziła z sentymentu (i ja bezkarnie to wykorzystywałem).
- Skoro ilość kłótni jest miernikiem zainteresowania, to już wiem co łączy Chace’a i Sterlinga. Muszą być mocno w siebie zaangażowani – sarknąłem. Ginny pokręciła tylko głową. – Serio, muszę pamiętać, żeby pogadać z nimi na temat orientacji płciowej.



Cieszyłem się, że podczas wspólnego posiłku, Kasja znalazła wspólny język z Walkerem. Mogłem spokojnie z nią nie gadać. Miałem nawet czas, by ponownie posprzeczać się z Victoire. Wyglądała przecudnie. Srebrno-blond włosy miała rozpuszczone i tylko przednie pasma spięła z tyłu spinką. Fiołkowe oczy błyszczały się w taki sposób, że zapierało dech w piersiach. Dokładnie to samo było z jej uśmiechem. A uśmiechała się wyjątkowo często. Co jakiś czas zerkała nawet na mnie zza kurtyny ciemnych, długich rzęs w taki sposób, że sztućce wypadały mi z rąk i tylko resztkami sił powstrzymywałem się od rozdziawienia ust na oścież. Nawet jej głos był miły dla uszu, chociaż przeważnie się sprzeczaliśmy. I wszystko byłoby naprawdę nieziemsko, gdyby nie ciągłe, długie i natarczywe spojrzenia Ginny Potter. Wydawała się przeszywać nas wzrokiem na wylot. Kilka razy pozwoliła sobie nawet na chichot (biedny Harry, wyglądał tak, jakby się o nią poważnie martwił). Kasja wydawała się za to kompletnie mnie nie zauważać (za co swoją drogą dostałem reprymendę od babci Andromedy i pani Wesley, że niby nie zabawiam „mojej dziewczyny”. Możecie sobie tylko i wyłącznie wyobrazić moją reakcję. Dodam tylko, że liczenie do dziesięciu tym razem mnie zawiodło. Victoire też nie wydawała się być szczęśliwa z tego powodu).
Byłem pełny. Chyba jeszcze nigdy w życiu tyle nie zjadłem. Leniwie opierałem się o futrynę w drzwiach, patrząc, jak grupka dzieci rozpakowuje prezenty, piszcząc z uciechy. Lily podbiegła do mnie pokazując mi jakieś najnowsze wydanie baśni (wyjątkowo lubiła czytać. Dzieci…).
- Przeczytasz mi dzisiaj? – spytała, kiedy kucnąłem przed nią.
- Jasne. Kiedy tylko chcesz – zapewniłem, obdarzając ją ciepłym uśmiechem. Kurde, miękki jestem. Lily objęła mnie za szyję i pocałowała w policzek, za chwilę znowu będąc z resztą dzieciaków. Podniosłem się, znowu podpierając futrynę. Poczułem, że ktoś kładzie mi głowę na ramieniu (a w zasadzie opiera się o ramie, bo owy ktoś najzwyczajniej w świecie nie sięgał wyżej). Odkręciłem głowę w jej kierunku, dokładnie wtedy, kiedy ona podniosła wzrok. Wiedziałem, że to ona. Inaczej nie zareagowałbym na tyle spokojnie. Nie chciałem, żeby się odsunęła. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, zanim Victoire odwróciła głowę w kierunku dzieci. Mimo wszystko nadal patrzyłem na srebrnawy czubek jej głowy.
- Chciałabym tu zostać – szepnęła, wsuwając dłoń pod moje ramie. Uniosłem kącik ust do góry. – Nie chcę wracać.
- Nie lubisz Hogwartu?
- Nie, nie o to chodzi. Jest niesamowity, ale…
- Ale tu jest znacznie lepiej – dokończyłem, rozumiejąc co ma na myśli. Lily pomachała nam siedząc na dywanie tuż koło Dominique. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak Weasley się uśmiecha. Miałem pewność, że to właśnie teraz robi. – Z rodziną jest lepiej – Ponownie spojrzała na mnie. Chyba nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego momentu na pocałunek. Niestety, nie przepadałem raczej za widownią.
- Cieszę się, że tu jesteście – wyznała, opierając o mnie brodę. – Ty i twoja babcia.
- Rozpieszczasz mnie – mruknąłem, omiatając jej jasną twarz oczyma. – Jeszcze się przyzwyczaję do tego, że jesteś miła.
- Hej! Przecież ja jestem miła – zaprzeczyła, zakładając wolną rękę na biodro. Zmrużyła oczy, udając urazę. Zachichotałem.
- A ja lubię wróżbiarstwo.
- No, nikt cię nie wini za problemy mentalne. Wszystko rozumiem, wewnętrzne oko, te sprawy – Zaśmialiśmy się, kierując się jednocześnie ku schodom.
- Pokaż mi swoje fusy, a powiem ci kim jesteś – zawtórowałem jej, ciągle trzymając ją pod rękę.
- O tak, chętnie dowiem się w jak tragicznych okolicznościach mam zginąć – przytaknęła sarkastycznie, kiedy wchodziliśmy do mojej sypialni (nie żebyśmy mieli jakieś zamiary, nic z tych rzeczy. Po prostu w między czasie kazali nam zajrzeć na górę do Kasji i Nate’a).
Przez chwilę nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Oto stała przed nami porządnie obściskująca się para naszych „gości”. Nate trzymał Kasje tak blisko, że przez chwilę miałem problem, żeby odróżnić, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Reader wpijała się swoimi ustami w jego z taką żarliwością, że szły iskry, kiedy tymczasem ja i Victoire staliśmy z szeroko otwartymi ustami, za bardzo zszokowani, by cokolwiek powiedzieć.
Na szczęście nie musieliśmy zbyt długo się na to przyglądać, bo parka relatywnie szybko zorientowała się o naszej obecności. Odskoczyli od siebie dość prężnie, z zakłopotaniem spoglądając w naszym kierunku (przynajmniej tak było w przypadku Nate’a).
- Victoire – wydukał tylko, spuszczając głowę. Kasja za to uwiesiła się jego ramienia, robiąc niewinne oczy.
- Och, Teddy – wymruczała, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. – Tak mi przykro – dodała, kręcąc głową. Uniosłem wysoko brwi. No mi tam wyjątkowo przykro nie było. Wręcz przeciwnie. – To tak wyszło, bo widzisz, kiedyś ja i Nate byliśmy razem – wyjaśniła, na co chłopak skinął głową.
- Nie, jest okay.
- Przepraszam, wiem co sobie myślałeś.
- Wiesz? – bąknąłem idiotycznie, kompletnie nie wiedząc o czym ona gada.
- Och, tak mi przykro, ale ten wczorajszy pocałunek był błędem, Teddy – powiedziała miękko. Czułem, jak Victoire sztywnieje u mojego boku. Suka… - Nie będziemy już razem. To co się stało dzisiaj… chciałam ci tylko dodać otuchy.
- Otuchy?! – wyrwało się Victoire. Weasley odskoczyła ode mnie, jak oparzona. – Pocałunek?- zwróciła się do mnie wściekle, zaciskając dłonie w pięści. – Całowałeś ją?! Trzeba było tak od razu, Lupin! – warknęła, ciskając we mnie piorunami z oczu.
- Ale… Victoire, to nie tak, ona…
- Jasne, że ona! – syknęła. – To zawsze jest ona – dodała już dużo ciszej, wybiegając z pokoju. Spojrzałem z furią na Kasję. Uniosła z wyższością głowę, uśmiechając się w taki sposób, by przypieczętować swoje zwycięstwo. Wygrała bitwę. Wygrała bitwę o Święta.
- Nie ujdzie ci to na sucho – Wycelowałem w nią oskarżycielsko palcem, odkręcając się na pięcie, by dogonić Victoire.



***

Bardzo przepraszam, że tak długo czekaliście na ten obiecany, nadrabiający rozdział, ale bardzo dużo się u mnie wydarzyło złego. Rozdział nie jest tak długi, jak planowałam, bo też chciałam go dodać szybko i prawdę mówiąc nie byłam w stanie napisać więcej. Mam też nadzieję, że nie pojawiły się błędy, bo przyznam szczerze, że nawet nie sprawdziłam wszystkiego.
Chciałabym zadedykować go dla zakochanej w Teddym Fly (czyli: Who Cares). Niesamowicie poprawiłaś mi humor, pisząc komentarz pod poprzednim rozdziałem. Bardzo zapadł mi w pamięć i za każdym razem wywołuje uśmiech! Wybacz, że rozdział jest tak krótki  i jednak nie opisany na tyle dokładnie  (emocjonalnie, bo ja głównie na to zwracam uwagę, nie na wystrój otoczenie, czy cokolwiek innego, a na bohaterów. Otoczenie każdy widzi inaczej i nie lubię ingerować w twórczą wyobraźnię czytelników. Wolę bazować na postaciach), jak to zazwyczaj robię, ale naprawdę nie miałam siły. Dodam jeszcze tylko, że dziękuję Jagodziance za jej zaraźliwy entuzjazm. Czyni cuda, serio.
Wasza,
Lil

środa, 1 maja 2013

08. Nigdy nie zapraszaj dziewczyny na święta. Żadnej. Nigdy


- O, błagam cię! Dobrze wiesz, że jej tutaj nie chcę – warknąłem, mierząc ją wzrokiem. Nie odwróciła głowy, nie zrobiło się jej przykro, wręcz przeciwnie. Stała wpatrując się we mnie z jeszcze większym ogniem niż poprzednio. Nienawidziła Kasji i dobrze o tym wiedziałem. Zresztą, nie ona jedna. Sam miałem czasami ochotę ją zamordować. Victoire skrzyżowała ręce, opierając się o blat kuchenny.
- Sam jesteś sobie winien – skwitowała bez cienia współczucia. Zamęczała mnie wspominaniem o jej przyjeździe przez cały dzień. Jakbym sam za mało o tym pamiętał. Najwyraźniej nie dostrzegała tego, jak działa na mnie obecność Walkera. Prawdopodobnie ona sama nie zwracała na niego większej uwagi. Zdawała się denerwować każdym jego odzewem, co zdecydowanie działało na moją korzyść. Victoire była wyjątkowo roztargniona i podenerwowana, nawet jak na nią. Szczerze mówiąc, zaczynałem się o nią martwić. I tak, wiem jak protekcjonalnie to brzmi. Zazwyczaj trzymała emocje na wodzy, szczególnie te złe. Zastanawiało mnie co (lub kto) spowodował u niej tą zmianę. Dodam tylko, że miałem wyjątkowo męczące uczucie, że ja.
- Wielkie dzięki – burknąłem, ale mnie zignorowała. Czerwony, przypalony z jednej strony czajnik z wodą zawrzał. Chociaż stała tuż przy kuchence, nawet nie drgnęła.
- Jesteś dla niego zbyt surowa, Victoire – mruknęła Ginny, zerkając na nas zza stołu. – Nie mógł jej tak po prostu powiedzieć, że zaproszenie jest nieaktualne.
- Właściwie to dokładnie to jej powiedziałem. Niestety, ona nie umie słuchać – syknąłem, wzruszając ramionami. Ginny pokiwała tylko głową, uśmiechając się lekko. Pozostawało mi mieć nadzieje, że to był uśmiech współczucia, a nie politowania.
- Mógł być bardziej przekonujący, ciociu – powiedziała Victoire, zarzucając srebrno-blond włosami. Westchnęła z poirytowania, w końcu zajmując się czajnikiem. Zmiażdżyłem ją spojrzeniem, postanawiając nie komentować. Jeszcze się przekonają.


Cieszyłem się chwilą odpoczynku i samotności. Nie miałem od przyjazdu do Nory żadnej, nawet jednej chwili dla siebie. Najgorsze było to, że większość czasu spędzałem z Victoire i Natem, co było dla mnie wyjątkowo uciążliwe, jak każdy normalny człowiek może sobie wyobrazić. Dobre były w tym wszystkim jedynie te momenty, w których byłem z Victoire sam (a takich raczej nie było) oraz te, w których mała Lily Potter odciągała mnie od pomocy. Wystarczył jeden jej uśmiech, żebym miał lepszy dzień(albo chociaż lepsze pięć minut). Jednak bywało też i gorzej. Zazwyczaj kładłem się spać z uciechą, ze względu na to, że jestem raczej nie dość, że śpiochem, to i typem zdecydowanie nocnym i nie wstydzę się do tego przyznać (prawda jest taka, że mógłbym chodzić spać o czwartej nad ranem, wstając przy tym o pierwszej albo drugiej w południe; sen idealny). Tym razem jednak było zupełnie inaczej. Nie dość, że wysyłano nas spać maksymalnie o północy (po dniu pełnym roboty), to jeszcze sypialnie dzieliłem z Walkerem. Gorzej już trafić nie mogłem. Tylko cudem powstrzymałem się od uduszenia bęcwała poduszką (oczywiście szkoda mi było poduszki). Możecie więc sobie wyobrazić, jak wspaniale przyjąłem całą sypialnię tylko dla siebie. I chyba nic w tym momencie nie było w stanie podnieść mnie z łóżka, nawet zamieszanie, jakie słychać było z dołu. Jak zawsze, bardzo się myliłem.
Nie zdziwiły mnie szybkie kroki po schodach, bo przed świętami nie robi się nic innego oprócz biegania w te i z powrotem. Nawet sam fakt, że zastukano do moich drzwi, kompletnie mnie nie zaskoczył. Nie pofatygowałem się, żeby odpowiedzieć (głównie z lenistwa). Na moje nieszczęście nie była to jedna z tych osób, które dałyby człowiekowi spokój. Szczerze powiedziawszy, nawet nie czekała zbyt długo aż odpowiem. Już po chwili usłyszałem szczęk zamka w drzwiach i skrzypienie podłogi. Z wielkim ociąganiem się, otworzyłem oczy, dokładnie w momencie, kiedy nade mną pojawiła się pociemniała twarz Victoire. Nie wyglądała na zadowoloną, żeby nie powiedzieć, że była wściekła. Całe szczęście, że była tylko w jednej ósmej wilą, dzięki czemu prawdopodobnie miałem jeszcze głowę. Podskoczyłem w miejscu, unosząc się na łokciach.
- Wstawaj, królewiczu – warknęła chłodno w moim kierunku. Zamrugałem kilkakrotnie oczyma, nadal próbując dojść do siebie.
- Wiesz, nie wyglądasz najlepiej? Serio, straszysz dzieci – mruknąłem, podnosząc się z najcudowniejszego miejsca na ziemi (jeśli wiecie, co mam na myśli).
- Bardzo zabawne, naprawdę – sarknęła. Jednak chyba dotarł do niej sens moich słów, bo już za sekundę wyglądała o niebo lepiej. – Mam dla ciebie niespodziankę.
- Czekaj, nic nie mów. Sam zgadnę – zastrzegłem z lekkim uśmiechem. – Czy to chwila sam na sam?
- Pudło.
- Nie pudło – poprawiłem ją, różdżką zamykając drzwi do sypialni. Victoire zerknęła przelotnie w ich kierunku. – Przecież jesteśmy sami.
- A co to zmienia? – syknęła, nieco łagodniej niż wcześniej.
- A chociażby to, że mógłbym cię bezkarnie pocałować – Posłałem jej perskie oczko. Chodziło mi głównie o drażnienie się z nią. Wiedziałem doskonale, że nie ma na to szans, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jej humor.
- Nie masz na co liczyć, Ted – powiedziała dość stanowczo i chociaż jeszcze sekundę temu zdawała się być wściekła, tak teraz jej usta ułożyły się w podkówkę. Objęła się ramionami, jakby chciała zajmować jak najmniej miejsca. Zmarszczyłem czoło, kiedy ona uśmiechnęła się smutno, unikając mojego wzroku. – Twoja dziewczyna już tu jest.
Chyba nic nie mogło mi popsuć bardziej tej chwili. Zamknąłem na chwilę oczy, zgrzytając zębami. Przez chwilę udało mi się zapomnieć o istnieniu Kasji na tej planecie. Wziąłem głęboki oddech, powoli zmuszając się do opanowania. Spojrzałem na Victoire. Ona z kolei patrzyła na stojące obok nas łóżko, jakby wymagało całej jej uwagi. Chwyciłem ją za dłoń i ścisnąłem ją delikatnie. Dopiero wtedy ocknęła się i oczyma wielkimi jak spodki, zerknęła najpierw na nasze złączone dłonie, a później na mnie. Nie miałem pojęcia, czy była zaskoczona, zniesmaczona, czy zadowolona. Prawdę mówiąc nigdy nie wiedziałem jak się zachowa, albo co myśli.
- To nie jest moja dziewczyna, Vickie – oświadczyłem dobitnie. Byłem zadowolony z barwy mojego głosu. Zabrzmiało dokładnie tak, jak sobie wyobraziłem: stanowczo, ale jednocześnie na tyle łagodnie, by się nie przestraszyła, ani tym bardziej, żeby nie zaczęła się ze mną wykłócać.
- Tak? Więc co ona tu robi? – spytała nieswoim głosem, teraz już wwiercając się we mnie fiołkowym spojrzeniem. Wywróciłem oczyma. Cholera.
- A co robi tu Walker? – odbiłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Victoire zmarszczyła brwi, wyrywając dłoń z mojego uścisku.
- Jest tu, bo ja tak chcę – syknęła z ogniem w oczach.
- Więc to już formalnie twój nowy chłopak? – zapytałem lodowato. Nie spodziewałem się nawet, że zabrzmi to z taką siłą. Weasley zacisnęła dłonie w pięści, najwyraźniej ostatkiem sił powstrzymując się od walnięcia mnie.
- Nate to mój przyjaciel, idioto – warknęła, odkręcając się na pięcie.
Przyjaciel?



Chyba jeszcze nigdy w życiu schodzenie po schodach nie wydawało mi się być tak męczące i długie. Zdążyłem zadać sobie z miliard pytań, głównie pod postacią „co się stało”. Kompletnie nie mogłem zrozumieć sensu słów Victoire. Że niby ona i Walker się przyjaźnią? Walker i ona?! W kulki sobie leci? Przecież to na kilometr śmierdziało romansem! Co prawda głównie od niego, ale to akurat bez znaczenia. Czy ona mówiła poważnie? Przecież gołym okiem widać było, że Walker kocha się w niej bez opamiętania! Mogłaby mu kazać klaskać uszami, a ten pewnie jeszcze by jej za to podziękował! Tylko ja to widziałem? Przecież Weasley bądź, co bądź była naprawdę inteligentna, jak więc, na gacie Merlina, mogła tego nie widzieć?! Ślina kapie mu przy niej często i gęsto, a ta wyjeżdża z tekstem o przyjaźni. Chyba nikt by w to nie uwierzył, nawet Sterling (niestety, ale mam kumpla, który wierzy w przyjaźń damsko-męską. Wstyd mi). Z drugiej, co prawda strony wiele by to ułatwiało. Na przykład to, że miałbym jednego debila w kolejce mniej. Przynajmniej z mojej perspektywy (jestem święcie przekonany, że on uważa dokładnie na odwrót).
Tylko cudem nie spieprzyłem się z krętych i nieco spróchniałych schodów Nory. Na dole stało małe grono ludzi, gapiących się… no właśnie to na mnie, to na Kasję. Stała dokładnie na środku korytarza, obstawiona kilkoma walizkami pokaźnych rozmiarów (zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie ma zamiaru zostać tu do następnych świąt). Na sobie miała zgrabny, jasny płaszczyk podkreślający jej urodę. Karmelowa skóra zdawała się promienieć, w nikłym świetle. Zarzuciła ciemnymi włosami, podążając stalowymi oczyma za resztą obecnych. Dostrzegła mnie, dokładnie w momencie, w którym w końcu udało mi się zwlec ze schodów. Odkręciła się ku mnie całym ciałem, przekrzywiając głowę. Głupio się przyznać, ale chyba tylko siłą woli powstrzymałem się od spojrzenia w dół na jej sylwetkę (tak, tak; mam na myśli cycki). To był chyba jeden z głównych powodów mojego zainteresowania nią (przynajmniej według Chace’a). Jednak nie miałem większych problemów z oderwaniem od niej wzroku. Szybko przeczesałem spojrzeniem zgromadzonych notując, że Victoire opierała się z tyłu o ścianę z morderczym spojrzeniem wbitym w moją ex. Była na tyle blisko, że słyszałem jej głośne oddechy. Kasja przybrała na twarzy najlepszy uśmiech na jaki tylko było ją stać.
- Teddy – westchnęła z tak perfekcyjnie udawaną tęsknotą, że gdybym jej tak dobrze nie znał, pewnie sam bym jej uwierzył. Zamrugała niewinnie (co Victoire skomentowała ostentacyjnym prychnięciem) w moją stronę. – Dobrze cię widzieć – dodała, rumieniejąc się lekko. Zastanawiałem się jak ona to robiła. Wszystko w niej było fałszywe, jednak przy tym tak doskonale zagrane, że człowiek miał w pewnym momencie sam wątpliwości.
- Kasja – bąknąłem, kiwając jej formalnie głową. Wolałem od początku zaznaczyć mój dystans. Doskonale wiedziała, że jej tu nie chcę. Jaki miała cel w zrujnowaniu mi świąt?!
- Nie stój tak, Teddy – zganiła mnie łagodnie babcia Andromeda, uśmiechając się ciepło do Reader. – Wprowadź Kasję do środka.
Zazgrzytałem zębami, powstrzymując się od komentarza w obecności tylu ludzi. Skinąłem tylko głową, dość chłodnym zapraszającym gestem pokazując Kasji wejście do salonu. Paplała coś kleikowym głosikiem pod nosem, jednak postanowiłem ją ignorować.
W salonie zostało już tylko kilka osób. Domyśliłem się po wymianie między Reader a domownikami (i nie tylko) grzecznościowych uśmiechów, że zdążyła już się z nimi poznać.
- Victoire, chodź z nami. Kasji będzie na pewno raźniej widząc znajomą twarz – zachęciła babcia Andromeda wyjątkowo naburmuszoną i niemalże purpurową Vicoire. Weasley zadrgała powieka.
- Raczej za sobą nie przepadamy – syknęła z kąśliwym uśmiechem.
- Och, naprawdę? – Kasja zatrzymała się w połowie drogi, patrząc na Weasley oczami wielkimi jak spodki. Skubana… - Myślałam, że się lubimy – szepnęła z urazą. Andromeda rzuciła Victoire ostrzejsze spojrzenie.
- Nic podobnego – wtrąciłem, mierząc brunetkę lodowatym wzrokiem. – Zdaje się nawet, że to ty nie lubisz jej bardziej niż ona ciebie.
Victoire zerknęła na mnie z zaskoczeniem. Chyba nie myślała, że będę jej bronić? Wolne żarty. Andromeda odchrząknęła nerwowo. Musiała, więc być bardzo wdzięczna Molly Weasley za ratunek.
- Co tak jeszcze stoicie? – Pani Weasley założyła ręce na biodra dziarsko, mierząc nas po kolei wzrokiem. – Teddy, czemu nie pilnujesz, żeby twoja dziewczyna siadła?
- Była dziewczyna – poprawiłem ją szybko, odpowiednio akcentując słowa. Pani Weasley machnęła tylko ręką, rozsadzając nas odpowiednio.
 Myślę, że mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że był to jeden z najgorszych momentów mojego życia. Pewnie, gdyby nie to, że Reader jest taką cholerną suką wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Niestety, w ogólnym rozrachunku to ja wyszedłem na tego złego. Przede wszystkim dlatego, że Kasja przedstawiała niemalże każdą sytuację z nad podziw dobrze zgrywanym smutkiem związanym z naszym rozstaniem. Nawet przy prostym pytaniu o przyszłe wakacje.
- Mamy z rodzicami w planach wyjazd za granicę. Chcieliśmy pokazać Teddy’iemu Egipt, jest naprawdę niesamowity… - odpowiedziała radośnie, jednak szybko się zreflektowała. – To znaczy, tak było przed tym, jak Ted ze mną zerwał – dodała dużo ciszej, obejmując się przy tym rękami. Uśmiechnęła się smutno i przepraszająco. Victoire wciągnęła ze świstem powietrze, bębniąc w drewniane oparcie fotela paznokciami. Warknąłem pod nosem ostrzegawczo. Wystarczyło kilka jej zdań, żeby babcia Andromeda i pani Weasley zaczęły patrzeć na mnie spod byka. Całe szczęście teraz w salonie była także Ginny i Harry.
- Popatrz na to inaczej – zaczęła Ginny, mrugając do mnie porozumiewawczo. Nie dała się nabrać na jej tanie sztuczki, za co postanowiłem kupić jej wielki i drogi prezent na urodziny. – Będziesz mogła bezkarnie podrywać przystojnych zagranicznych facetów i robić…
- Ginevro! – napomniała ją matka, ale pani Potter posłała jej tylko szelmowski uśmiech. Harry wzniósł oczy ku niebu, prawdopodobnie woląc nie słyszeć swojej żony mówiącej o seksownych, opalonych na brąz facetach z boskim, zagranicznym akcentem. Kasja zamrugała kilkakrotnie, zbita z tropu jej reakcją. Victoire (chyba po raz pierwszy tego dnia) wyszczerzyła zęby w sposób tak typowy dla całej rodziny Weasleyów.
- Mamo, jest młoda niech się bawi! Teddy nie jest na tyle zajmujący, żeby zaraz przechodzić depresję – Wywróciła czekoladowymi oczyma.
- Dzięki, Ginny – burknąłem, starając się nie tracić odpowiedniego nastroju. – Człowiek od razu czuje się bardziej podbudowany słysząc tak miłe zdanie na swój temat.
- Drobiazg.
- Muszę przyznać cioci rację – Victoire pokiwała twierdząco głową, udając zastanowienie. – Jak byliśmy mali zawsze zabierał mi moje ulubione lalki i je rozbierał. Ja tam bym się bała.
- Marzyłem, żebyś opowiedziała o tym na głos – sarknąłem, jednak mnie zignorowały. Babcia Andromeda zachichotała.
- Dokładnie o tym mówię. Wyobraź sobie, że później musisz z takim współpracować. W pewnym momencie ogarnie podobieństwo między lalkami a ludźmi.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale tak gdybyście nie zdążyły jeszcze zauważyć to ja tutaj jestem – Pomachałem rękami na linii ich wzroku, jednak te już skręcały się ze śmiechu.
- Jestem za stara – mruknęła pani Weasley, wstając z miejsca. – Poza tym jeszcze chwila i z ciasta zostanie popiół.
- Lepiej ci pomogę – odezwała się szybko babcia Andromeda, prawdopodobnie widząc w tym dobry wykręt. Nawet je rozumiałem. Rozmowa zdecydowanie schodziła na dziwne tory.
- Teddy, może pokaż w końcu Kasji jej sypialnię – zaproponował Harry, wśród chichotu Ginny i Victoire (Kasja chyba też próbowała wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu, bo coś rzęziło mocno z miejsca, w którym siedziała. Chyba naszykowała swoją grę głównie na rolę cierpiętnicy; nic dziwnego, że miała problemy z okazywaniem innych uczuć).
- Jasne – Wstałem z kanapy, dając znak (wyjątkowo chłodne i pogardliwe skinienie głową) Kasji. Reader poszła w moje ślady. – No a… która to?
- Och, to tam, gdzie śpi teraz Victoire – odpowiedziała mi Ginny, machając ręką. Śmiech Victoire przeszedł w ochrypły kaszel, jakby nagle zakrztusiła się powietrzem. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Kątem oka zanotowałem, że Kasja pozwoliła sobie na uśmiech w jej stylu (mam nadzieje, że kojarzycie „uśmiech rasowej suki”? Tak? Świetnie! Wiecie już więc, jak uśmiecha się Kasja).
Mogłem się domyślić, że Victoire nie ma sypialni dla siebie bez powodu. Na jej jasnej, przecudnej twarzy malowało się zdziwienie na przemian z rozpaczą. Nie mogłem znieść spania w jednym pokoju z Walkerem, ale połączyć Victoire i Kasję? To już była lekka przesada. Co prawda nikt nie mógł wiedzieć, jakie stosunki mają między nimi miejsce, ani tym bardziej co się dzieje (lub co też się nie dzieje) między mną a Vickie. W innym wypadku zapewne dostałyby pokoje najodleglejsze od siebie na ile tylko byłoby to możliwe. Weasley zarzuciła włosami, reflektując się na tyle szybko, by Kasja nie zauważyła u niej żadnej zmiany. Uniosła wysoko głowę, prostując plecy. Rzuciła przy tym nawet wyzywające spojrzenie Reader. Duma mnie rozpierała.
Lewitowałem walizki Reader (muszę się przyznać, że niezbyt ostrożnie) przez liczne schody. Po raz pierwszy od jej przybycia (a nawet od naszego zerwania) byliśmy sami. Gdybym powiedział, że było niezręcznie, skłamałbym. Atmosfera była tak gęsta, że można by powiesić w powietrzu siekierę. Z jednej strony miałem wielką ochotę przemówić jej do rozsądku zupełnie podstawnym krzykiem i warczeniem, jednak na dłuższą metę nie miało to żadnego, nawet najmniejszego sensu. Miałaby jedynie satysfakcję z wyprowadzenia mnie z równowagi. Postawiłem więc na siedzenie cicho.
- Nic nie będziesz mówił? – odezwała się w końcu. Mogłem sobie nawet wyobrazić, jak wywraca stalowymi oczami.
- A co? Coś powinienem? Wiesz, jakoś nie czuję się w obowiązku – prychnąłem, prowadząc ją korytarzem.
- I naprawdę chcesz, żeby było między nami tak, jak jest? – spytała zalotnie, kiedy otworzyłem przed nią odpowiednie drzwi. Puściłem ją przodem, tuż za nią lewitując walizki. Wszedłem ostatni, w końcu stawiając byle jak całość jej rzeczy. Ściągnęła na krótką chwilę usta, kiedy jakiś mniejszy kuferek uderzył z łoskotem o podłogę (swoją drogą czemu nie użyła zaklęcia, żeby nie taszczyć ze sobą aż tylu bagaży? Przez „aż tyle bagaży” mam na myśli jedną wielką walizkę oraz dwa małe podręczne kuferki). Szybko się opamiętała, podnosząc na mnie uwodzicielski wzrok.
- Sama ją kreujesz – odbiłem piłeczkę, unosząc nonszalancko brwi do góry. – Oboje doskonale wiemy, jak grasz na emocjach i że zgrywasz wielką pokrzywdzoną.
- Zostawiłeś mnie – odparła, wzruszając ramionami. Zrobiła dwa sprężyste kroki w moim kierunku.
- Bo wchodziłaś mi na głowę!
- Taki jest prawdziwy powód, Teddy? – Kolejne kilka kroków. Stała tuż przede mną.
- Nie wiem o czym mówisz – skłamałem bez zająknienia. Kasja, cały czas patrząc mi w oczy, zarzuciła mi ręce na szyję.
- Nawet tego nie próbuj – uprzedziłem, mając nadzieję odsunąć ją od siebie bez użycia siły. Zignorowała moje ostrzeżenie.
- Skoro tylko taki był powód, to co ci szkodzi ostatni raz mnie pocałować? – zamruczała, dotykając palcem wskazującym mojego policzka. Zmusiła mnie tym samym, bym na nią spojrzał. Zatrzymałem jej rękę stanowczo.
- Zerwaliśmy. To wystarczająco.
- Widzę, jak na mnie patrzysz – Przyległa do mnie, kładąc mi obie dłonie na klatce piersiowej. Parsknąłem śmiechem. Miała wybujałą wyobraźnię. – Jeden pocałunek.
- Między nami wszystko skończone – Nie dała mi powiedzieć nic więcej. Przysunęła szybko swoje usta do moich, muskając je lekko. Odsunąłem się tak szybko, jak tylko zorientowałem się, co się dzieje. Kasja zachwiała się, próbując utrzymać równowagę. Rzuciła mi spojrzenie gniewu ale i satysfakcji. Chciała mnie sprowokować. Dałem jej powód do działania. Miałem to gdzieś. Mogła mnie oczerniać i dręczyć ile tylko chciała. Nie miałem zamiaru zaprzepaścić szansy z Victoire. Dla podkreślenia mojego negatywnego nastawienia, wytarłem usta wierzchem dłoni.
- Nawet nie wiesz w co się wpakowałeś – syknęła Reader. Doskonale wiedziałem, że nienawidziła być wzgardzoną, a szczególnie przez chłopaka. Ups…!
- Mocno mnie wali co tam będziesz sobie wygadywać.
- Wygadywać? – powtórzyła kpiarsko. – Chyba zapomniałeś, że znam twój słaby punkt, Lupin.
- Czyżby?
- Tak. Naszą wspólną koleżankę, Victoire Weasley.
Nie…



***
Na samym wstępie powiem, że wiem jak bardzo zawaliłam sprawę. Miałam dodać rozdział już dawno temu, jednak kompletny brak czasu… Dobra, znacie już tą wymówkę i nie będę ukrywała, że innej najzwyczajniej w świecie nie mam. Ciężko jest po prostu pogodzić życie prywatne, liczne kolokwia oraz ciągły brak dostępu do laptopa z materiałami. Ale obiecałam sobie, że się sprężę i na samym początku majówki dodam rozdział. Mam też dla Was… hm, powiedzmy, że prezent na przeprosiny (o ile oczywiście reflektujecie taki). Pomyślałam, że dodam dwa rozdziały. Jeden po drugim (znaczy w odstępie kilku dniowym), żeby nadrobić stracony czas. Prawdopodobnie nic lepszego nie wymyślę i mam tylko nadzieję, że się wyrobię.
Chciałabym ten rozdział zadedykować piątce osób, które zapisały się w czytelnikach (tym czymś na dole bloga). Niesamowicie mi miło, że przyznajecie się do Teda! Co więcej, niesamowicie dziękuję wszystkim osobom, które goniły mnie do napisania rozdziału. Prawdę mówiąc to Wy mnie zmotywowaliście (szczególnie taka jedna osóbka – dziękuję Ci). Bardzo się cieszę, że tęsknicie za Teddym na tyle, by się przemóc i napisać do mnie. To bardzo pomaga.
Brak czasu i inne powody, które pominę są przyczyną, dla której raczej nie będę powiadamiać o nowościach na blogu. Zapraszam do wypatrywania w moim opisie na gg (8423498) adresu do konkretnych blogów. Przy umieszczaniu nowych rozdziałów, zawsze dodaję taki odnośnik w opisie. Oczywiście, gdyby ktoś chciał, to jestem w stanie go powiadomić (najlepiej na gg), jednak proszę, żeby mi napisać pod rozdziałem kto by sobie życzył powiadomień.
Postanowiłam, że Teddy będzie w (wstępnie) trzech częściach. Dlatego część pierwsza, jaką właśnie czytacie będzie miała około 22 rozdziałów. Niezwłocznie po jej zakończeniu piszę na tym samym adresie część kolejną (dlatego gdyby ktoś zobaczył ‘Epilog’, to się tam nie stresować). Mam już pewien zarys, oczywiście bardzo ogólny dalszych części, dlatego wszelkie propozycje są nadal mile widziane. Rozpisałam się bardzo! Więcej się to nie powtórzy (obiecanki, cacanki, a głupiemu radość ;]).
Wasza,
Lil