środa, 1 maja 2013

08. Nigdy nie zapraszaj dziewczyny na święta. Żadnej. Nigdy


- O, błagam cię! Dobrze wiesz, że jej tutaj nie chcę – warknąłem, mierząc ją wzrokiem. Nie odwróciła głowy, nie zrobiło się jej przykro, wręcz przeciwnie. Stała wpatrując się we mnie z jeszcze większym ogniem niż poprzednio. Nienawidziła Kasji i dobrze o tym wiedziałem. Zresztą, nie ona jedna. Sam miałem czasami ochotę ją zamordować. Victoire skrzyżowała ręce, opierając się o blat kuchenny.
- Sam jesteś sobie winien – skwitowała bez cienia współczucia. Zamęczała mnie wspominaniem o jej przyjeździe przez cały dzień. Jakbym sam za mało o tym pamiętał. Najwyraźniej nie dostrzegała tego, jak działa na mnie obecność Walkera. Prawdopodobnie ona sama nie zwracała na niego większej uwagi. Zdawała się denerwować każdym jego odzewem, co zdecydowanie działało na moją korzyść. Victoire była wyjątkowo roztargniona i podenerwowana, nawet jak na nią. Szczerze mówiąc, zaczynałem się o nią martwić. I tak, wiem jak protekcjonalnie to brzmi. Zazwyczaj trzymała emocje na wodzy, szczególnie te złe. Zastanawiało mnie co (lub kto) spowodował u niej tą zmianę. Dodam tylko, że miałem wyjątkowo męczące uczucie, że ja.
- Wielkie dzięki – burknąłem, ale mnie zignorowała. Czerwony, przypalony z jednej strony czajnik z wodą zawrzał. Chociaż stała tuż przy kuchence, nawet nie drgnęła.
- Jesteś dla niego zbyt surowa, Victoire – mruknęła Ginny, zerkając na nas zza stołu. – Nie mógł jej tak po prostu powiedzieć, że zaproszenie jest nieaktualne.
- Właściwie to dokładnie to jej powiedziałem. Niestety, ona nie umie słuchać – syknąłem, wzruszając ramionami. Ginny pokiwała tylko głową, uśmiechając się lekko. Pozostawało mi mieć nadzieje, że to był uśmiech współczucia, a nie politowania.
- Mógł być bardziej przekonujący, ciociu – powiedziała Victoire, zarzucając srebrno-blond włosami. Westchnęła z poirytowania, w końcu zajmując się czajnikiem. Zmiażdżyłem ją spojrzeniem, postanawiając nie komentować. Jeszcze się przekonają.


Cieszyłem się chwilą odpoczynku i samotności. Nie miałem od przyjazdu do Nory żadnej, nawet jednej chwili dla siebie. Najgorsze było to, że większość czasu spędzałem z Victoire i Natem, co było dla mnie wyjątkowo uciążliwe, jak każdy normalny człowiek może sobie wyobrazić. Dobre były w tym wszystkim jedynie te momenty, w których byłem z Victoire sam (a takich raczej nie było) oraz te, w których mała Lily Potter odciągała mnie od pomocy. Wystarczył jeden jej uśmiech, żebym miał lepszy dzień(albo chociaż lepsze pięć minut). Jednak bywało też i gorzej. Zazwyczaj kładłem się spać z uciechą, ze względu na to, że jestem raczej nie dość, że śpiochem, to i typem zdecydowanie nocnym i nie wstydzę się do tego przyznać (prawda jest taka, że mógłbym chodzić spać o czwartej nad ranem, wstając przy tym o pierwszej albo drugiej w południe; sen idealny). Tym razem jednak było zupełnie inaczej. Nie dość, że wysyłano nas spać maksymalnie o północy (po dniu pełnym roboty), to jeszcze sypialnie dzieliłem z Walkerem. Gorzej już trafić nie mogłem. Tylko cudem powstrzymałem się od uduszenia bęcwała poduszką (oczywiście szkoda mi było poduszki). Możecie więc sobie wyobrazić, jak wspaniale przyjąłem całą sypialnię tylko dla siebie. I chyba nic w tym momencie nie było w stanie podnieść mnie z łóżka, nawet zamieszanie, jakie słychać było z dołu. Jak zawsze, bardzo się myliłem.
Nie zdziwiły mnie szybkie kroki po schodach, bo przed świętami nie robi się nic innego oprócz biegania w te i z powrotem. Nawet sam fakt, że zastukano do moich drzwi, kompletnie mnie nie zaskoczył. Nie pofatygowałem się, żeby odpowiedzieć (głównie z lenistwa). Na moje nieszczęście nie była to jedna z tych osób, które dałyby człowiekowi spokój. Szczerze powiedziawszy, nawet nie czekała zbyt długo aż odpowiem. Już po chwili usłyszałem szczęk zamka w drzwiach i skrzypienie podłogi. Z wielkim ociąganiem się, otworzyłem oczy, dokładnie w momencie, kiedy nade mną pojawiła się pociemniała twarz Victoire. Nie wyglądała na zadowoloną, żeby nie powiedzieć, że była wściekła. Całe szczęście, że była tylko w jednej ósmej wilą, dzięki czemu prawdopodobnie miałem jeszcze głowę. Podskoczyłem w miejscu, unosząc się na łokciach.
- Wstawaj, królewiczu – warknęła chłodno w moim kierunku. Zamrugałem kilkakrotnie oczyma, nadal próbując dojść do siebie.
- Wiesz, nie wyglądasz najlepiej? Serio, straszysz dzieci – mruknąłem, podnosząc się z najcudowniejszego miejsca na ziemi (jeśli wiecie, co mam na myśli).
- Bardzo zabawne, naprawdę – sarknęła. Jednak chyba dotarł do niej sens moich słów, bo już za sekundę wyglądała o niebo lepiej. – Mam dla ciebie niespodziankę.
- Czekaj, nic nie mów. Sam zgadnę – zastrzegłem z lekkim uśmiechem. – Czy to chwila sam na sam?
- Pudło.
- Nie pudło – poprawiłem ją, różdżką zamykając drzwi do sypialni. Victoire zerknęła przelotnie w ich kierunku. – Przecież jesteśmy sami.
- A co to zmienia? – syknęła, nieco łagodniej niż wcześniej.
- A chociażby to, że mógłbym cię bezkarnie pocałować – Posłałem jej perskie oczko. Chodziło mi głównie o drażnienie się z nią. Wiedziałem doskonale, że nie ma na to szans, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jej humor.
- Nie masz na co liczyć, Ted – powiedziała dość stanowczo i chociaż jeszcze sekundę temu zdawała się być wściekła, tak teraz jej usta ułożyły się w podkówkę. Objęła się ramionami, jakby chciała zajmować jak najmniej miejsca. Zmarszczyłem czoło, kiedy ona uśmiechnęła się smutno, unikając mojego wzroku. – Twoja dziewczyna już tu jest.
Chyba nic nie mogło mi popsuć bardziej tej chwili. Zamknąłem na chwilę oczy, zgrzytając zębami. Przez chwilę udało mi się zapomnieć o istnieniu Kasji na tej planecie. Wziąłem głęboki oddech, powoli zmuszając się do opanowania. Spojrzałem na Victoire. Ona z kolei patrzyła na stojące obok nas łóżko, jakby wymagało całej jej uwagi. Chwyciłem ją za dłoń i ścisnąłem ją delikatnie. Dopiero wtedy ocknęła się i oczyma wielkimi jak spodki, zerknęła najpierw na nasze złączone dłonie, a później na mnie. Nie miałem pojęcia, czy była zaskoczona, zniesmaczona, czy zadowolona. Prawdę mówiąc nigdy nie wiedziałem jak się zachowa, albo co myśli.
- To nie jest moja dziewczyna, Vickie – oświadczyłem dobitnie. Byłem zadowolony z barwy mojego głosu. Zabrzmiało dokładnie tak, jak sobie wyobraziłem: stanowczo, ale jednocześnie na tyle łagodnie, by się nie przestraszyła, ani tym bardziej, żeby nie zaczęła się ze mną wykłócać.
- Tak? Więc co ona tu robi? – spytała nieswoim głosem, teraz już wwiercając się we mnie fiołkowym spojrzeniem. Wywróciłem oczyma. Cholera.
- A co robi tu Walker? – odbiłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Victoire zmarszczyła brwi, wyrywając dłoń z mojego uścisku.
- Jest tu, bo ja tak chcę – syknęła z ogniem w oczach.
- Więc to już formalnie twój nowy chłopak? – zapytałem lodowato. Nie spodziewałem się nawet, że zabrzmi to z taką siłą. Weasley zacisnęła dłonie w pięści, najwyraźniej ostatkiem sił powstrzymując się od walnięcia mnie.
- Nate to mój przyjaciel, idioto – warknęła, odkręcając się na pięcie.
Przyjaciel?



Chyba jeszcze nigdy w życiu schodzenie po schodach nie wydawało mi się być tak męczące i długie. Zdążyłem zadać sobie z miliard pytań, głównie pod postacią „co się stało”. Kompletnie nie mogłem zrozumieć sensu słów Victoire. Że niby ona i Walker się przyjaźnią? Walker i ona?! W kulki sobie leci? Przecież to na kilometr śmierdziało romansem! Co prawda głównie od niego, ale to akurat bez znaczenia. Czy ona mówiła poważnie? Przecież gołym okiem widać było, że Walker kocha się w niej bez opamiętania! Mogłaby mu kazać klaskać uszami, a ten pewnie jeszcze by jej za to podziękował! Tylko ja to widziałem? Przecież Weasley bądź, co bądź była naprawdę inteligentna, jak więc, na gacie Merlina, mogła tego nie widzieć?! Ślina kapie mu przy niej często i gęsto, a ta wyjeżdża z tekstem o przyjaźni. Chyba nikt by w to nie uwierzył, nawet Sterling (niestety, ale mam kumpla, który wierzy w przyjaźń damsko-męską. Wstyd mi). Z drugiej, co prawda strony wiele by to ułatwiało. Na przykład to, że miałbym jednego debila w kolejce mniej. Przynajmniej z mojej perspektywy (jestem święcie przekonany, że on uważa dokładnie na odwrót).
Tylko cudem nie spieprzyłem się z krętych i nieco spróchniałych schodów Nory. Na dole stało małe grono ludzi, gapiących się… no właśnie to na mnie, to na Kasję. Stała dokładnie na środku korytarza, obstawiona kilkoma walizkami pokaźnych rozmiarów (zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie ma zamiaru zostać tu do następnych świąt). Na sobie miała zgrabny, jasny płaszczyk podkreślający jej urodę. Karmelowa skóra zdawała się promienieć, w nikłym świetle. Zarzuciła ciemnymi włosami, podążając stalowymi oczyma za resztą obecnych. Dostrzegła mnie, dokładnie w momencie, w którym w końcu udało mi się zwlec ze schodów. Odkręciła się ku mnie całym ciałem, przekrzywiając głowę. Głupio się przyznać, ale chyba tylko siłą woli powstrzymałem się od spojrzenia w dół na jej sylwetkę (tak, tak; mam na myśli cycki). To był chyba jeden z głównych powodów mojego zainteresowania nią (przynajmniej według Chace’a). Jednak nie miałem większych problemów z oderwaniem od niej wzroku. Szybko przeczesałem spojrzeniem zgromadzonych notując, że Victoire opierała się z tyłu o ścianę z morderczym spojrzeniem wbitym w moją ex. Była na tyle blisko, że słyszałem jej głośne oddechy. Kasja przybrała na twarzy najlepszy uśmiech na jaki tylko było ją stać.
- Teddy – westchnęła z tak perfekcyjnie udawaną tęsknotą, że gdybym jej tak dobrze nie znał, pewnie sam bym jej uwierzył. Zamrugała niewinnie (co Victoire skomentowała ostentacyjnym prychnięciem) w moją stronę. – Dobrze cię widzieć – dodała, rumieniejąc się lekko. Zastanawiałem się jak ona to robiła. Wszystko w niej było fałszywe, jednak przy tym tak doskonale zagrane, że człowiek miał w pewnym momencie sam wątpliwości.
- Kasja – bąknąłem, kiwając jej formalnie głową. Wolałem od początku zaznaczyć mój dystans. Doskonale wiedziała, że jej tu nie chcę. Jaki miała cel w zrujnowaniu mi świąt?!
- Nie stój tak, Teddy – zganiła mnie łagodnie babcia Andromeda, uśmiechając się ciepło do Reader. – Wprowadź Kasję do środka.
Zazgrzytałem zębami, powstrzymując się od komentarza w obecności tylu ludzi. Skinąłem tylko głową, dość chłodnym zapraszającym gestem pokazując Kasji wejście do salonu. Paplała coś kleikowym głosikiem pod nosem, jednak postanowiłem ją ignorować.
W salonie zostało już tylko kilka osób. Domyśliłem się po wymianie między Reader a domownikami (i nie tylko) grzecznościowych uśmiechów, że zdążyła już się z nimi poznać.
- Victoire, chodź z nami. Kasji będzie na pewno raźniej widząc znajomą twarz – zachęciła babcia Andromeda wyjątkowo naburmuszoną i niemalże purpurową Vicoire. Weasley zadrgała powieka.
- Raczej za sobą nie przepadamy – syknęła z kąśliwym uśmiechem.
- Och, naprawdę? – Kasja zatrzymała się w połowie drogi, patrząc na Weasley oczami wielkimi jak spodki. Skubana… - Myślałam, że się lubimy – szepnęła z urazą. Andromeda rzuciła Victoire ostrzejsze spojrzenie.
- Nic podobnego – wtrąciłem, mierząc brunetkę lodowatym wzrokiem. – Zdaje się nawet, że to ty nie lubisz jej bardziej niż ona ciebie.
Victoire zerknęła na mnie z zaskoczeniem. Chyba nie myślała, że będę jej bronić? Wolne żarty. Andromeda odchrząknęła nerwowo. Musiała, więc być bardzo wdzięczna Molly Weasley za ratunek.
- Co tak jeszcze stoicie? – Pani Weasley założyła ręce na biodra dziarsko, mierząc nas po kolei wzrokiem. – Teddy, czemu nie pilnujesz, żeby twoja dziewczyna siadła?
- Była dziewczyna – poprawiłem ją szybko, odpowiednio akcentując słowa. Pani Weasley machnęła tylko ręką, rozsadzając nas odpowiednio.
 Myślę, że mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że był to jeden z najgorszych momentów mojego życia. Pewnie, gdyby nie to, że Reader jest taką cholerną suką wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Niestety, w ogólnym rozrachunku to ja wyszedłem na tego złego. Przede wszystkim dlatego, że Kasja przedstawiała niemalże każdą sytuację z nad podziw dobrze zgrywanym smutkiem związanym z naszym rozstaniem. Nawet przy prostym pytaniu o przyszłe wakacje.
- Mamy z rodzicami w planach wyjazd za granicę. Chcieliśmy pokazać Teddy’iemu Egipt, jest naprawdę niesamowity… - odpowiedziała radośnie, jednak szybko się zreflektowała. – To znaczy, tak było przed tym, jak Ted ze mną zerwał – dodała dużo ciszej, obejmując się przy tym rękami. Uśmiechnęła się smutno i przepraszająco. Victoire wciągnęła ze świstem powietrze, bębniąc w drewniane oparcie fotela paznokciami. Warknąłem pod nosem ostrzegawczo. Wystarczyło kilka jej zdań, żeby babcia Andromeda i pani Weasley zaczęły patrzeć na mnie spod byka. Całe szczęście teraz w salonie była także Ginny i Harry.
- Popatrz na to inaczej – zaczęła Ginny, mrugając do mnie porozumiewawczo. Nie dała się nabrać na jej tanie sztuczki, za co postanowiłem kupić jej wielki i drogi prezent na urodziny. – Będziesz mogła bezkarnie podrywać przystojnych zagranicznych facetów i robić…
- Ginevro! – napomniała ją matka, ale pani Potter posłała jej tylko szelmowski uśmiech. Harry wzniósł oczy ku niebu, prawdopodobnie woląc nie słyszeć swojej żony mówiącej o seksownych, opalonych na brąz facetach z boskim, zagranicznym akcentem. Kasja zamrugała kilkakrotnie, zbita z tropu jej reakcją. Victoire (chyba po raz pierwszy tego dnia) wyszczerzyła zęby w sposób tak typowy dla całej rodziny Weasleyów.
- Mamo, jest młoda niech się bawi! Teddy nie jest na tyle zajmujący, żeby zaraz przechodzić depresję – Wywróciła czekoladowymi oczyma.
- Dzięki, Ginny – burknąłem, starając się nie tracić odpowiedniego nastroju. – Człowiek od razu czuje się bardziej podbudowany słysząc tak miłe zdanie na swój temat.
- Drobiazg.
- Muszę przyznać cioci rację – Victoire pokiwała twierdząco głową, udając zastanowienie. – Jak byliśmy mali zawsze zabierał mi moje ulubione lalki i je rozbierał. Ja tam bym się bała.
- Marzyłem, żebyś opowiedziała o tym na głos – sarknąłem, jednak mnie zignorowały. Babcia Andromeda zachichotała.
- Dokładnie o tym mówię. Wyobraź sobie, że później musisz z takim współpracować. W pewnym momencie ogarnie podobieństwo między lalkami a ludźmi.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale tak gdybyście nie zdążyły jeszcze zauważyć to ja tutaj jestem – Pomachałem rękami na linii ich wzroku, jednak te już skręcały się ze śmiechu.
- Jestem za stara – mruknęła pani Weasley, wstając z miejsca. – Poza tym jeszcze chwila i z ciasta zostanie popiół.
- Lepiej ci pomogę – odezwała się szybko babcia Andromeda, prawdopodobnie widząc w tym dobry wykręt. Nawet je rozumiałem. Rozmowa zdecydowanie schodziła na dziwne tory.
- Teddy, może pokaż w końcu Kasji jej sypialnię – zaproponował Harry, wśród chichotu Ginny i Victoire (Kasja chyba też próbowała wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu, bo coś rzęziło mocno z miejsca, w którym siedziała. Chyba naszykowała swoją grę głównie na rolę cierpiętnicy; nic dziwnego, że miała problemy z okazywaniem innych uczuć).
- Jasne – Wstałem z kanapy, dając znak (wyjątkowo chłodne i pogardliwe skinienie głową) Kasji. Reader poszła w moje ślady. – No a… która to?
- Och, to tam, gdzie śpi teraz Victoire – odpowiedziała mi Ginny, machając ręką. Śmiech Victoire przeszedł w ochrypły kaszel, jakby nagle zakrztusiła się powietrzem. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Kątem oka zanotowałem, że Kasja pozwoliła sobie na uśmiech w jej stylu (mam nadzieje, że kojarzycie „uśmiech rasowej suki”? Tak? Świetnie! Wiecie już więc, jak uśmiecha się Kasja).
Mogłem się domyślić, że Victoire nie ma sypialni dla siebie bez powodu. Na jej jasnej, przecudnej twarzy malowało się zdziwienie na przemian z rozpaczą. Nie mogłem znieść spania w jednym pokoju z Walkerem, ale połączyć Victoire i Kasję? To już była lekka przesada. Co prawda nikt nie mógł wiedzieć, jakie stosunki mają między nimi miejsce, ani tym bardziej co się dzieje (lub co też się nie dzieje) między mną a Vickie. W innym wypadku zapewne dostałyby pokoje najodleglejsze od siebie na ile tylko byłoby to możliwe. Weasley zarzuciła włosami, reflektując się na tyle szybko, by Kasja nie zauważyła u niej żadnej zmiany. Uniosła wysoko głowę, prostując plecy. Rzuciła przy tym nawet wyzywające spojrzenie Reader. Duma mnie rozpierała.
Lewitowałem walizki Reader (muszę się przyznać, że niezbyt ostrożnie) przez liczne schody. Po raz pierwszy od jej przybycia (a nawet od naszego zerwania) byliśmy sami. Gdybym powiedział, że było niezręcznie, skłamałbym. Atmosfera była tak gęsta, że można by powiesić w powietrzu siekierę. Z jednej strony miałem wielką ochotę przemówić jej do rozsądku zupełnie podstawnym krzykiem i warczeniem, jednak na dłuższą metę nie miało to żadnego, nawet najmniejszego sensu. Miałaby jedynie satysfakcję z wyprowadzenia mnie z równowagi. Postawiłem więc na siedzenie cicho.
- Nic nie będziesz mówił? – odezwała się w końcu. Mogłem sobie nawet wyobrazić, jak wywraca stalowymi oczami.
- A co? Coś powinienem? Wiesz, jakoś nie czuję się w obowiązku – prychnąłem, prowadząc ją korytarzem.
- I naprawdę chcesz, żeby było między nami tak, jak jest? – spytała zalotnie, kiedy otworzyłem przed nią odpowiednie drzwi. Puściłem ją przodem, tuż za nią lewitując walizki. Wszedłem ostatni, w końcu stawiając byle jak całość jej rzeczy. Ściągnęła na krótką chwilę usta, kiedy jakiś mniejszy kuferek uderzył z łoskotem o podłogę (swoją drogą czemu nie użyła zaklęcia, żeby nie taszczyć ze sobą aż tylu bagaży? Przez „aż tyle bagaży” mam na myśli jedną wielką walizkę oraz dwa małe podręczne kuferki). Szybko się opamiętała, podnosząc na mnie uwodzicielski wzrok.
- Sama ją kreujesz – odbiłem piłeczkę, unosząc nonszalancko brwi do góry. – Oboje doskonale wiemy, jak grasz na emocjach i że zgrywasz wielką pokrzywdzoną.
- Zostawiłeś mnie – odparła, wzruszając ramionami. Zrobiła dwa sprężyste kroki w moim kierunku.
- Bo wchodziłaś mi na głowę!
- Taki jest prawdziwy powód, Teddy? – Kolejne kilka kroków. Stała tuż przede mną.
- Nie wiem o czym mówisz – skłamałem bez zająknienia. Kasja, cały czas patrząc mi w oczy, zarzuciła mi ręce na szyję.
- Nawet tego nie próbuj – uprzedziłem, mając nadzieję odsunąć ją od siebie bez użycia siły. Zignorowała moje ostrzeżenie.
- Skoro tylko taki był powód, to co ci szkodzi ostatni raz mnie pocałować? – zamruczała, dotykając palcem wskazującym mojego policzka. Zmusiła mnie tym samym, bym na nią spojrzał. Zatrzymałem jej rękę stanowczo.
- Zerwaliśmy. To wystarczająco.
- Widzę, jak na mnie patrzysz – Przyległa do mnie, kładąc mi obie dłonie na klatce piersiowej. Parsknąłem śmiechem. Miała wybujałą wyobraźnię. – Jeden pocałunek.
- Między nami wszystko skończone – Nie dała mi powiedzieć nic więcej. Przysunęła szybko swoje usta do moich, muskając je lekko. Odsunąłem się tak szybko, jak tylko zorientowałem się, co się dzieje. Kasja zachwiała się, próbując utrzymać równowagę. Rzuciła mi spojrzenie gniewu ale i satysfakcji. Chciała mnie sprowokować. Dałem jej powód do działania. Miałem to gdzieś. Mogła mnie oczerniać i dręczyć ile tylko chciała. Nie miałem zamiaru zaprzepaścić szansy z Victoire. Dla podkreślenia mojego negatywnego nastawienia, wytarłem usta wierzchem dłoni.
- Nawet nie wiesz w co się wpakowałeś – syknęła Reader. Doskonale wiedziałem, że nienawidziła być wzgardzoną, a szczególnie przez chłopaka. Ups…!
- Mocno mnie wali co tam będziesz sobie wygadywać.
- Wygadywać? – powtórzyła kpiarsko. – Chyba zapomniałeś, że znam twój słaby punkt, Lupin.
- Czyżby?
- Tak. Naszą wspólną koleżankę, Victoire Weasley.
Nie…



***
Na samym wstępie powiem, że wiem jak bardzo zawaliłam sprawę. Miałam dodać rozdział już dawno temu, jednak kompletny brak czasu… Dobra, znacie już tą wymówkę i nie będę ukrywała, że innej najzwyczajniej w świecie nie mam. Ciężko jest po prostu pogodzić życie prywatne, liczne kolokwia oraz ciągły brak dostępu do laptopa z materiałami. Ale obiecałam sobie, że się sprężę i na samym początku majówki dodam rozdział. Mam też dla Was… hm, powiedzmy, że prezent na przeprosiny (o ile oczywiście reflektujecie taki). Pomyślałam, że dodam dwa rozdziały. Jeden po drugim (znaczy w odstępie kilku dniowym), żeby nadrobić stracony czas. Prawdopodobnie nic lepszego nie wymyślę i mam tylko nadzieję, że się wyrobię.
Chciałabym ten rozdział zadedykować piątce osób, które zapisały się w czytelnikach (tym czymś na dole bloga). Niesamowicie mi miło, że przyznajecie się do Teda! Co więcej, niesamowicie dziękuję wszystkim osobom, które goniły mnie do napisania rozdziału. Prawdę mówiąc to Wy mnie zmotywowaliście (szczególnie taka jedna osóbka – dziękuję Ci). Bardzo się cieszę, że tęsknicie za Teddym na tyle, by się przemóc i napisać do mnie. To bardzo pomaga.
Brak czasu i inne powody, które pominę są przyczyną, dla której raczej nie będę powiadamiać o nowościach na blogu. Zapraszam do wypatrywania w moim opisie na gg (8423498) adresu do konkretnych blogów. Przy umieszczaniu nowych rozdziałów, zawsze dodaję taki odnośnik w opisie. Oczywiście, gdyby ktoś chciał, to jestem w stanie go powiadomić (najlepiej na gg), jednak proszę, żeby mi napisać pod rozdziałem kto by sobie życzył powiadomień.
Postanowiłam, że Teddy będzie w (wstępnie) trzech częściach. Dlatego część pierwsza, jaką właśnie czytacie będzie miała około 22 rozdziałów. Niezwłocznie po jej zakończeniu piszę na tym samym adresie część kolejną (dlatego gdyby ktoś zobaczył ‘Epilog’, to się tam nie stresować). Mam już pewien zarys, oczywiście bardzo ogólny dalszych części, dlatego wszelkie propozycje są nadal mile widziane. Rozpisałam się bardzo! Więcej się to nie powtórzy (obiecanki, cacanki, a głupiemu radość ;]).
Wasza,
Lil

10 komentarzy:

  1. W końcu piszę komentarz, a że dawno nic nie komentowałam - postaram się aby był długi i treściwy, chociaż większą część pewnie zajmie mi opis emocji, których po trochu doświadczyłam, czytając tak rozdział. Cóż... moja osoba tak ma.
    Zabawne jest to, że Teddy dzieli pokój z Walterem. W scenie, kiedy on i Victoire byli sami w pokoju, myślałam, że się pocałują czy coś :< Miałabym się nad czym zachwycać przez kolejne parę godzin. Szkoda jedynie, że "pokłócili" się na końcu tej sceny.
    Kiedy opisujesz Lupina w stanie zazdrości, jest on naprawdę kochany! Szczególnie kiedy pomstuje na Waltera. Widać, że nie tylko ja nie darzę ją jakąkolwiek sympatią, ohoho.
    Pomijając temat Waltera - Kasja i jej słodziutka fałszywość... ble. Nie lubię jej tak samo jak Waltera, a szczególnie jak przykleja się do Lupina. I co to miał być za szantaż na końcu, ja się pytam? D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam się powstrzmać. To wszystko ich wina! xD zapędzają się za daleko podczas mojego pisania. Nie mam pojęcia jak to się stało ;p. No dobra, moja wina. Ale inaczej Kasja nie byłaby sobą! Zranił ją niestety, a to to mściwe jest. Mała poprawka tylko: Walker* jako nazwisko ;* nie umieściłam go w bohaterach, wiem wiem moja wina. Ale uznałam, że jeszcze nie zasłużył. Za mało go ;p

      Usuń
  2. Hurra! Nowy rozdział :-D. Na poczatku szczerze mówiąc nie zachwycił mnie, ale kiedy tylko pojawiła się Kasja, akcja nabrała charakteru. zakończenie na szóstkę z plusem!
    Ann

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam jakoś zacząć, żeby później skończyć w ten sposób ;]

      Usuń
  3. YEY! W końcu jest! Nie mogłam się już doczekać! Rozdział, no cóż, dobry, nawet bardzo, tylko co Kasja planuje zrobić z Victorie?!
    Mam nadzieję, że za te parę dni się dowiem :D
    Pozdrawiam :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nie będzie raczej popijać z nią herbatki ;]. Może następny rozdział będzie lepszy.

      Usuń
  4. Musisz jak najszybciej dodać nowy rozdział bo zwariuję! Właśnie ustalam szczegóły majówki z przyjaciółmi i wściekają się bo nie kontaktuję. I nie rozumieją o co mi chodzi, kiedy mówię "DAJCIE MI SPOKÓJ! NAPALAM SIĘ NA TEDDY'EGO!". Mają mnie za wariatkę (w pewnym stopniu oczywiście mają rację) i to twoja wina, bo to ty sprawiłaś, że uzależniłam się od Vico i Lupina...
    Scena sam-na-sam wywołała taki uśmiech na mojej twarzy, że niemal dostałam skurczu mięśni. Oni są tacy słodcy kiedy flirtują! I kiedy nie to też. Zawsze są. Nawet jak się kłócą. Kocham ich po prostu :3
    Kasja to wredna suka. Jeżeli Lupin wkrótce się jej nie pozbędzie to chyba ruszę tyłek i sama to zrobię. A to będzie ją bardzo bolało...
    Nate mnie irytuje, ale nie tak jak Kasja, bo na całe szczęście jest go mniej. Ale zazdrość Teddy'ego jest taka słodka :3 Ta...i znowu wracamy do Lupina...Sama widzisz w jak bardzo zaawansowanym stopniu się od niego uzależniłam...
    Ale się rozpisałam...Czekam na następny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się jak najszybciej :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zapomniałam się podpisać...Jakbyś nie pamiętała to jestem Fly, od pewnego czasu przemianowana na właśnie Who Cares.

      Usuń
    2. Oczywiście, że pamiętam! I nieziemsko cieszę się, że tak Ci się podoba rozdział. Szczerze przyznam, że ja sama też uwielbiam kłótnie Teda i Vi. Są jedyni. Chyba dlatego tyle im tego daję xD. I musisz ode mnie przeprosić przyjaciół! Tylko nie mów proszę gdzie mieszkam, bo coś czuję, że mogę wylecieć z hukiem!

      Usuń
    3. Ajaj, zapomniałam dopisać, że rozdział oczywiście się już pisze i tak jak obiecałam, dodam w przeciągu najbliższych dni

      Usuń