wtorek, 5 czerwca 2012

KSIĘGA PIERWSZA: Prolog


P
eron numer 9 i 3/4 wyglądał tak, jak zawsze; zatłoczony, głośny... i magiczny. Młodzi czarodzieje, odprowadzani przez swoich rodziców na pociąg do szkoły, witali się radośnie ze swoimi szkolnymi znajomymi. Sowy w klatkach huczały z podenerwowania, jakiś bury kot zaczął gonić szczura, ropucha zaskrzeczała gardłowo. No i on: wspaniały, czerwony Ekspres Londyn - Hogwart. Westchnął, uświadamiając sobie, że już po raz drugi do niego nie wsiądzie. Zabolało. Zerknął w dół na swoją towarzyszkę. Piękne blond włosy spływały kaskadami na szczupłe, wątłe ramiona, głowę miała spuszczoną, a oczy utkwione w kremowych baletkach na swoich nogach. Zebrał się w sobie i zmusił do uśmiechu. Uniósł jej delikatnie podbródek, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała. Fiołkowe oczy zasłaniała srebrzysta tafla łez. Przełknął ślinę, powstrzymując się od drgań brody. Zamiast tego przybrał surowy wyraz twarzy. Dziewczyna speszyła się, a na cudownej twarzy odmalowała się niema prośba.
- Chyba nie będziesz teraz płakała? - Zabrzmiało idealnie. Głos mu nie zadrgał ani razu, a oddźwięk był luźny, niemal lekceważący. Zamrugała wielkimi, jak spodki oczyma, szybko się reflektując. Wyprostowała się machinalnie, a na jej buzi pojawiła się charakterystyczna duma i bunt.
- Oczywiście, że nie - odparła niemal z wyrzutem, zupełnie tak, jakby mówienie czegoś podobnego ją obrażało. - To dla mięczaków. Ja jestem twarda.
- Z pewnością jesteś.
Broda zadrgała jej żałośnie. Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie. Otoczył jej drobne ciało ramionami. Cała się trzęsła. Nie wiedział, co jej powiedzieć, więc milczał. Pogłaskał ją po jedwabistych włosach.
- Chyba jednak jestem mięczakiem - mruknęła mu w ramię żałośnie. Teraz już miał pewność, że płakała. Zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nikt, kto cię zna, nie mógłby nazwać cię mięczakiem, Victoire - zapewnił. Zabawne, jak bardzo chciała być dzielna.
- Mówisz tak tylko, dlatego, żebym się nie wściekała.
- Nie, głuptasku - Odsunął ją na długość ramion i teraz już wprost nie mógł powstrzymać śmiechu. - Wyglądasz okropnie - dodał, patrząc, jak potargał jej włosy i jak rozmazał jej się tusz pod oczami. Zrobiła naburmuszoną minę.
- Jesteś straszny - skomentowała, przygładzając fryzurę. Wyszczerzył zęby, jakby usłyszał najlepszy na świecie komplement, co ona skwitowała to dzikim prychnięciem. – To nie jest to, co kobieta chciałaby teraz usłyszeć
Nachylił się nad nią, chcąc ostatni raz przed rozłąką poczuć gładkość jej ust. Serce zaczęło mu bić szybciej, chociaż już wiele razy ją tak całował.
- Hahaha! Teddy i Victoire! Teddy i Victoire, zakochana para! - zawył ktoś obok nich, chłopięcym głosem, pełnym uciechy. Odskoczyli od siebie w mgnieniu oka. Mały, czarnowłosy chłopczyk ściskał się za brzuch i pokazywał na nich palcem. Victoire nachmurzyła się i, jak na kogoś, kto był po części wilą przystało, straciła przy tym sporo na wyglądzie. Oczy jej zapłonęły, a włosy wydawały się unosić pod wpływem wiatru (a musicie wiedzieć, że w tym dniu było bardzo ciężko o choćby najlżejszy podmuch).
- James! - zawołał nagannie Teddy, mrużąc wściekle oczy. - Zjeżdżaj stąd, bo pójdę do twojej matki.
- Nie boję się jej! - odpowiedział dumnie chłopiec, przenosząc wzrok na Victoire. - I ciebie też nie, musisz się nieco bardziej postarać, bo twoje wilowe sztuczki już na mnie nie działają.
- A chcesz się przekonać, smarkaty? - warknęła Weasley, robiąc krok w jego stronę, ale on tylko zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Idę powiedzieć tacie, zobaczycie! - Czmychnął przed wzburzoną Victoire, wołając ciągle "Teddy i Victoire, Teddy i Victoire".
- On jest okropny! - poskarżyła się Vickie, powoli uspokajając się liczeniem w myślach do dziesięciu. Ted odetchnął, widząc normalną już postać swojej dziewczyny.
- To tylko dzieciak. Z tego, co mówił Harry, jest kropka w kropkę, jak jego dziadek.
Wzruszyła ramionami, opierając głowę o jego pierś. Tkwili tak kilka chwil, nie odzywając się do siebie, nawet wtedy, kiedy ich uszu dobiegł gwizd lokomotywy i trzaski zamykanych drzwi. Victoire jedynie popatrzyła na niego ze strachem, ale on skinieniem głowy kazał jej wsiadać. Wskoczyła zwinnie do Ekspresu, błyskawicznie wychylając się przez okno przedziału, który wcześniej zajęła z przyjaciółmi. Pociąg ruszył, a on razem z nim. Nie potrafił nie biec za nią. Coraz szybciej i szybciej...
- Pamiętaj o mnie, Teddy! - krzyknęła jeszcze zanim zniknęli za zakrętem.

- Zawsze będę pamiętał - szepnął, tym razem nie mogąc już powstrzymać łez bólu rozstania.

3 komentarze:

  1. przecudna naotka, lece czytac dalej

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam od nowa. Bo za tym tęsknie i mam nadzieję, że jak Ci skomentuje każdą notkę to któryś komentarz przeczytasz i... może jeszcze coś napiszesz?

    OdpowiedzUsuń