wtorek, 5 czerwca 2012

03. Hogsmeade



Wypady do Hogsmeade zawsze przebiegały według tego samego schematu; najpierw szliśmy do sklepu Zonka, nabyć jakieś zabawne gadżety (co swoją drogą odrobinkę już nam się nudziło; chyba zaczęliśmy w końcu dorastać - ha, zabawny jestem), następnie obowiązkowo musieliśmy mieć "swoją chwilę" polegającą na włóczeniu się po miasteczku, a głównie w okolicach Wrzeszczącej Chaty. Uwielbiałem to miejsce. W końcu to przez mojego ojca zostało tak nazwane, to przez niego Chata została wybudowana. Przypominała mi ona, kim jestem, przypominała o rodzicach. Dużo dowiedziałem się od Harry'ego na temat Huncwotów. Wygląda na to, że wdałem się w mojego wujka - Syriusza, jeśli już miałbym wybierać. Wybacz tato.
Nie mogliśmy też oczywiście ominąć wspaniałego Pubu pod Trzema Miotłami. Nadal piękna (mimo wieku) madame Rosmerta i jej zachwycająca pomocnica, młoda kelnerka - Juliette stały się niemal koniecznością. Odkąd Juliette pojawiła się w Trzech Miotłach, Chace wyjątkowo domagał się odwiedzania pubu. Ani mnie, ani Sterlinga to nie dziwiło. Juliette była na prawdę ładna, chociaż niezbyt bystra. Chace'owi to nie przeszkadzało.
Na koniec po prostu musieliśmy zawitać jeszcze do Miodowego Królestwa po zapasy słodyczy do czasu kolejnego wypadu do miasteczka, a także po to, by przywitać się z panem Fellem - starszym panem, właścicielem sklepu. Każdy z nas miał tą słabość, że przechodząc obok szyldu sklepu, zastawionego nieziemskimi smakołykami, nie mógł go ominąć. Wydanie tu czasami nawet kilku galeonów łącznie było w naszej naturze i tyle. Nie osądzajcie nas! Nie wierzę, że wszyscy jesteście tacy święci i nie opychacie się nigdy słodkościami aż do momentu, kiedy zrobi wam się niedobrze. Otóż, ja tak mam. Dobrze, że dość szybko kończą się moje możliwości, inaczej mógłbym zbankrutować.
Nieco inaczej miały się sprawy, gdy urządzaliśmy sobie wycieczki na własną rękę. Wtedy głównie zajmowaliśmy się siedzeniem w Gospodzie Pod Świńskim Łbem (nie wiem, jak to możliwe, ale Aberforth Dumbledore nadal był tam właścicielem, a przecież miał jakieś... 130 lat! Na pytania o jego wiek, zbywał nas zawsze czymś w stylu "Mam swoje sposoby". Podejrzewam, że nikt nie był w stanie powiedzieć, jak on to robił) i oczywiście szwędaliśmy się po miasteczku (nierzadko szukając jakichś przyjezdnych dziewczyn, czego zawsze pomysłodawcą był Chace). Rzecz jasna, wszystko to dzięki niesamowitej i niezawodnej Mapie Huncwotów. Czasami korzystaliśmy też z peleryny niewidki. Prawdą jest, że wszystko to należało do Harry'ego, ale on uznał, że jako syn jednego z Huncwotów, powinienem wręcz być w posiadaniu tejże mapy i zasługuję na jego pelerynę. Ciekaw jestem, czy on, aby na pewno wiedział, co robi.
Tym razem była to właśnie jedna z naszych samotnych wypraw. Chace przygotował się już nawet na sporą dawkę Ognistej Whisky w Gospodzie. Sterling użył swoich najlepszych perfum i ubrał na twarzy cudowny uśmiech, co sprawiło, że był o wiele przystojniejszy; widać udzielił mu się nastrój Chace'a.
Darowaliśmy sobie pelerynę niewidkę, a z samą mapę ruszyliśmy na trzecie piętro. W sumie pelerynę uznaliśmy za zbędną; nie zależało nam, czy ktoś nas zobaczy, albo czy dostaniemy szlaban (gorzej byłoby z punktami ujemnymi, bo kolejnych Gryfoni mogliby nam już nie wybaczyć). Poza tym nauczyciele zdążyli już się przyzwyczaić do naszych eskapad. Staliśmy już przy posągu Jednookiej Wiedźmy, a Chace podskakiwał z podniecenia, najwyraźniej licząc na spotkanie z Juliette. Albo na jakąkolwiek inną dziewczynę, która by go chciała. Nie żałujcie go, miał wyjątkowo cienkie teksty i to przez nie zawsze dostawał kosza.
Wyciągnąłem różdżkę, by użyć odpowiedniego zaklęcia. Wszyscy znaliśmy je doskonale, ale zazwyczaj ja czyniłem honory.
- Dissendium! - szepnąłem, stukając drewienkiem o kamienny posąg.
- Mogę wiedzieć, co wy wyprawiacie? - Jak na rozkaz, cała nasza trójka odkręciła się w stronę właściciela... a w zasadzie właścicielki głosu, jednocześnie starając się zakryć swoimi ciałami wejście do Hogsmeade. Kiedy zobaczyłem, kim była owa osoba, zbladłem. Z trudem przełknąłem ślinę, by po chwili wyszczerzyć się w sytuacyjnym, jakże sztucznym uśmiechu.
Ciężko powiedzieć, czy Victoire Weasley była wściekła, czy zaciekawiona, bo minę miała kata wydającego wyrok. Chace co chwilę na mnie spoglądał, jakby oczekiwał ode mnie jakiegoś sensownego wytłumaczenia się z sytuacji. Z drugiej strony zarobiłem kuksańca od Sterlinga. Nie jestem cudotwórcą, ludzie! Victoire czekała cierpliwie, skacząc od jednego do drugiego fiołkowym spojrzeniem.
- A gdzie przywitanie, Weasley? - palnąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Teraz oczekujesz ode mnie przywitania? - Uniosła do góry swoje równe, ciemne brwi. Świetnie, teraz wkopałem się jeszcze bardziej...
- No wiesz...
- Zazwyczaj na korytarzu ledwo mnie dostrzegasz, Lupin - prychnęła. Tak, była zdecydowanie wściekła. Może nawet i na mnie? No dobra! Na pewno na mnie.
- Jak możesz tak mówić, Victoire? Oczywiście, że cię dostrzegam - Nie minąłem się z prawdą. Kogo, jak kogo, ale ją mógłbym zauważyć nawet z odległości kilometra.
- Jasne, tylko jakoś się nie kwapisz, do witania mnie jakimkolwiek "cześć". Więc to jednoznaczne z ignorancją.
- To nonsens. Zawsze mówię ci "cześć", kiedy cię widzę - Przyznaję, teraz już łgałem, jak najęty.
- Nie jestem naiwna, Ted - Posłała mi tak jednoznaczne spojrzenie, że wprost nie mogłem nie wiedzieć, o co chodzi. Każdy byłby w stanie się domyślić, gdyby tylko wiedział, co się działo. Nawet Chace.
Kukurydza. Pocałunek. Kasja i ja...
- Wiem o tym - bąknąłem.
Kilka chwil ciążącej nam wszystkim ciszy, sprawiło najwyraźniej, że Victoire przypomniała sobie, z jakiego powodu nas zaczepiła, bo ciekawskim spojrzeniem zaczęła znów zaglądać nam za plecy. Całe szczęście, że byliśmy od niej o przynajmniej głowę wyżsi i z półtora razy cięższy i szerszy. Nie, żebyśmy byli jacyś spaśnięci; po prostu to ona była chucherkiem. Chace chrząknął znacząco.
- Dowiem się, co robicie z tym posągiem?
- My tylko... - zacząłem, szukając pomocy u przyjaciół.
- ... stoimy... - Przyszedł mi na ratunek Chace, z czym zaraz pospieszył także Sterling.
- ... koło posągu - dokończył Higgs.
- Właśnie - Posłałem jej uśmiech. Victoire skrzyżowała ręce na piersiach.
- Wy to tak na poważnie? Myślicie, że nic nie widziałam? - Wymieniliśmy znaczące spojrzenia pełne nadziei. - Gdzie prowadzi to przejście?
- Jakie przejście? - mruknął Chace, genialnie udając zaskoczenie jej pytaniem. Oczywiście nie w porę. O Słodka Morgano, uwielbiam tego gościa...
- Ted?
- A co chcesz wiedzieć?
- Przejście! - Zaczynała się denerwować. Moja sytuacja niewiele na tym zyskiwała, bo chociaż mogłem, na chwilę oderwać wzrok od jej przepięknej, choć teraz nieco pociemniałej, twarzy, to wolałem, żeby się na mnie nie wściekała. Pamiętam, jak się wściekła, kiedy zabrałem jej lalkę, mając 9 lat... Psychika chyba nigdy mi się po tym nie odbuduje.
- No tak. Widzisz... To jest... przejście do lochów - Słyszałem, jak chłopaki wzięli głęboki oddech.
- I po to wam kurtki, tak?
- Straszne z nas zmarźluchy.
- Świetnie! Chciałam zapytać profesor Morthen o moją ocenę z ostatniego eseju, bo nie było mnie na lekcji - Ruszyła ku przejściu, ale my tylko jeszcze bardziej ścisnęliśmy się do siebie i do posągu, blokując jej przejście. - Odbiło wam?
-Nie, czemu?
- To nie wygląda najlepiej dla postronnego widza. Trzech facetów ściskających się do siebie, jak pingwiny.
- Daj spokój, sama wiesz, że Chace i Sterling są całkiem przystojni nie mógłbym tak po prostu być na to obojętny; praktycznie mieszkamy razem. Wyobraź sobie, kiedy wieczorem ganiają w samych gatkach i...
- Oszczędź mi tego - przerwała mi w porę Victoire
- Tak, nam też - burknął Sterling. - Chyba mi niedobrze.
- Stary, nic nie mówiłeś o zmianie orientacji seksualnej - oburzył się Chace.
- A co, szukałbyś u mnie szczęścia?
- Wyprowadziłbym się.
- Ej, nadal tu jestem. Później pogadacie o swoich problemach łóżkowych, kochasie, a teraz puśćcie mnie do tego przejścia - Skrzyżowała ręce na piersiach.
- Ale tam jest...
- Brudno.
- I śmierdzi.
- Są pająki.
- Świetnie, jak w domu! - Puściła nam perskie oczko. Prawda była taka, że w Muszelce (tam gdzie mieszkała) było nieskazitelnie czysto, bo Fleur nie zniosłaby ani ociupinki kurzu.
- To nie jest najlepszy pomysł.
- Niby, czemu? - prychnęła.
- Bo nie wypada damie wchodzić do takiego bagna - zamruczał Chace.
- Zaryzykuję.
Nie było wyjścia, szczególnie, że Sterling ustąpił jej. Był wyjątkowo łagodny, jeśli chodzi o dziewczyny. Oczywiście chyba, że wyjątkowo miał humor na droczenie się z kimś albo, jeśli pokłócił się z ojcem o Quidditha.
- To, co? Idziecie ze mną?
- Chyba nie mamy wyjścia - mruknąłem. Victoire wkroczyła pewnie w korytarz, a my tuż za nią. Nie przeszliśmy nawet kilka kroków, kiedy usłyszałem czyjś bieg za sobą. Odwróciłem się, widząc, jak Sterling i Chace uciekają w popłochu ku wyjściu wewnątrz posągu.
- Ej no, chłopaki, poważnie?! - zawołałem za nimi rozpaczliwie, już kompletnie tracąc wiarę w ludzi.
- Sorki Ted, no wiesz, zapomniałem, że ja muszę... że w zasadzie powinienem... i że to jest... no i dlatego właśnie... i tego no, więc nie mogę zostać, sam rozumiesz. Sprawa wagi państwowej! - kręcił Chace, wychodząc już na światło.
- A ja muszę mu pomóc. Trzymaj się, stary! - I tyle było ich widać.
- Zdrajcy! - ryknąłem jeszcze, wypowiadając moje aktualne zdanie o nich.
Zaległa chwila ciszy, w której Victoire zaszurała tylko butami i chrząknęła znacząco. Po raz pierwszy od czasu kukurydzy zostaliśmy sami.
- Wygląda na to, ze nas olali - zacząłem, a ona skinęła tylko głową. - To, co? Idziemy? - Szczerze mówiąc, bardzo chciałem pójść. Tak długo starałem się z nią nie rozmawiać i jej unikać, że chyba coś we mnie pękło i teraz w życiu bym się nie wycofał, Zaskoczyło mnie to.
Ona wydawała się być tym jeszcze bardziej zdziwiona niż ja. Najwyraźniej myślała, że będę chciał wracać. Doskonale wiedziała, że ten skrót nie prowadzi do podziemi. Uśmiechnęła się lekko i całkiem miło odpowiedziała:
- Jasne.
Szliśmy gęsiego - ona pierwsza, a ja tuż za nią. Napawałem się jej obecnością i tym, że chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wścieka się na mnie, a ja nie sprawiam jej przykrości. Niezmiernie dużo to dla mnie znaczyło. Victoire miała wyjątkowo zwiewny i kuszący styl chodzenia, ale jestem niemalże pewien, że robiła to nieświadomie. Tylko, dlaczego ja muszę za tą jej nieświadomość pokutować? No ja się pytam, za co?
- Zimno tu - szepnęła, dygocąc na całym ciele. No tak, środek zimy, a jedyne, co ona miała na sobie, to szkolny mundurek (swoją drogą idealnie podkreślający jej figurę, o ile w ogóle szkolny mundurek może podkreślać figurę). W sumie fakt, my byliśmy (a w zasadzie teraz to już tylko ja) przygotowani na taką ewentualność i każdy miał jakąś kurtkę.
- Wybacz, Vickie - Rzuciłem się do zdejmowania płaszcza i narzuciłem go na jej ramiona. - Cieplej?
- Tak, dziękuję. Ale nie możesz iść po takim zimnie bez kurtki! To wykluczone, wracamy - Zawróciła w miejscu, wpadając tym samym na mnie, czego chyba żadne z nas się nie spodziewało. Przez krótką, cudowną chwilę trzymałem ją w ramionach, żeby tylko się nie przewróciła. Uniosła głowę do góry, patrząc mi w twarz, co praktycznie odjęło mi nogi.
Otrząśnij się, Lupin, bądź mężczyzną.
Kiedy serce biło mi już z prędkością światła, zorientowani, co się dzieje, odskoczyliśmy od siebie. Victoire wypuściła powietrze, jakby przez cały ten czas wstrzymywała oddech.
- Dam radę, smarkulo. Idziemy, bo następnym razem ani myślę cię tu przyprowadzać - Wyszczerzyłem zęby, próbując jakoś rozluźnić napiętą atmosferę. Udało się, bo Vickie zaraz prychnęła, tupiąc nogą.
- Nie jestem smarkulą, Lupin, mam piętnaście lat.
- Cóż za podeszły wiek.
- Nie nabijaj się ze mnie, ostrzegam cię.
- A co mi zrobisz? Uszczypniesz mnie?
- Naślę na ciebie Jamesa i wtedy zobaczymy.
- Dobra, dobra! Rzuć na mnie Cruciatus, ale oszczędź mi tą małą zarazę. Poza tym, wiesz, że groźby są karalne?
- I co, doniesiesz na mnie? A masz, chociaż dowód?
- Oczywiście, wszystko się nagrywa.
Zachichotała, zdecydowanie nie wierząc w moje słowa. Nic dziwnego.
Szliśmy jeszcze przez jakiś czas, dopóki przed nami nie pojawiło się wejście (w klapie w podłodze, a u nas na suficie) do Miodowego Królestwa.
- A teraz, co robimy? - Victoire obejrzała się na mnie wielkimi oczyma. Uśmiechnąłem się do niej.
- Chodź.
Wszedłem po drabinie i podniosłem klapę. Victoire weszła tuż za mną, rozglądając się dookoła oniemiała.
- Gdzie my jesteśmy? - szepnęła, najwyraźniej uważając, że powinniśmy zachowywać się cicho.
- W piwnicy Miodowego Królestwa - odpowiedziałem zupełnie normalnym głosem.
- Jak nas ktoś zobaczy? - Spojrzała na mnie wystraszona. Zaśmiałem się i pokręciłam głową.
- Panie Fell, to ja, Ted Lupin! Przyprowadziłem koleżankę, Victoire! Możemy wejść? - krzyknąłem tak głośno, że Weasley złapała mnie za rękaw (co bardzo mi się spodobało), kuląc się i czekając na wrzaski, czy wyganianie nas miotłą przez właściciela sklepu (swoją drogą, starszego, niesamowicie dobrego i wyrozumiałego człowieka. Oczywiście Blondi nie mogła tego wiedzieć; nikt nie znał tego człowieka tak dobrze, jak my).
- Teddy? Wchodźcie, zapraszam!
Rozległ się odgłos ciężkich kroków i stukot drewnianej laski. Weszliśmy na schody, a kiedy byliśmy u ich szczytu, drzwi kończące je, otworzyły się i stanął w nich pan Fell we własnej osobie. Na wąskich ustach, otoczonych siecią licznych zmarszczek, malował się uśmiech, a nieco zamglone oczy - nabrały wyrazu. Mimo swoich siwych, nieco rzadkich włosów i zgarbionej postawy, sprawiał (przynajmniej dla mnie) miłe pierwsze wrażenie, człowieka doświadczonego życiem. Wpuścił nas do sklepu, silnie zapraszając także na herbatę. Zerknąłem na nieco spłoszoną Weasley i... zgodziłem się za nas oboje. Poza tym, było mi cholernie zimno, zważywszy na to, że ta blond-piękność przywłaszczyła sobie mój płaszcz.
- Gdzie reszta ferajny? - zapytał uprzejmie pan Fell.
- Przestraszyli się tej tutaj - Wyszczerzyłem zęby i skinąłem głową w kierunku Victoire. Zmrużyła oczy, najwyraźniej myśląc, że jest groźna. Parsknąłem śmiechem. Wyglądała, jak ofuknięta mała dziewczynka. Pan Fell spojrzał na Vickie.
- Nie wierzę, że ta śliczna panienka jest tak przerażająca. Chociaż... tamta dwójka własnych cieni się boi - Zachichotał, prowadząc nas za ladę, a następnie po schodach, na pierwsze piętro kamienicy, gdzie znajdowało się małe, choć bardzo przytulne mieszkanko.
- Kawę, herbatę... gorącej czekolady? - zagaił, aż rwąc się do jakiejś roboty.
- Ja to zrobię, panie Fell - zaoferowałem się, kładąc mu rękę na wątłym ramieniu. Staruszek pociągnął nosem i spojrzał na mnie tak, jak dziadek mógłby patrzeć na swojego wnuczka. - Czego się napijesz? - rzuciłem do Victoire, idąc do "kuchni", która była po prostu częścią całkiem sporego salonu, w którym się znajdowaliśmy, oddzieloną tylko prostokątnym, jesionowym stołem i czterema krzesłami od kompletu. Kiedyś zapytałem Fella o ilość krzeseł... w końcu mieszkał tu sam jeden.
"Jedno krzesło wyglądałoby tutaj bardzo niestosownie, dwa to oznaka złego wychowania. Nie mogłem także umieścić tu trzech, bo popsułoby to wygląd całego pokoju; byłoby niesymetrycznie. Ale cztery jest już w sam raz." Postanowiłem sobie, że zapamiętam jego zdanie na ten temat i kiedy będę miał własny dom przenigdy nie umieszczę w nim mniej krzeseł niż cztery. Poza tym, jego syn, synowa i wnuczka (siedmioletnia, więc Chace nie mógł jej jeszcze podrywać) mieszkali naprzeciwko; często odwiedzali staruszka, a także pomagali mu w sklepie.
- Czekoladę - mruknęła speszona. Uśmiechnąłem się.
- Pójdzie ci w biodra - Puściłem do niej perskie oczko.
- Pójdzie w cy... - Zerknęła na Fella. - ...w coś innego.
Parsknąłem śmiechem. Biedny pan Fell; ta mała wredolica już całkiem go zdemoralizuje.
- A pan?
- Ja też chętnie napiję się czekolady.
- Jak wszyscy, to wszyscy. Jest tam gdzie zawsze? - dopytywałem jeszcze, chcąc się upewnić, zanim otworzę drewniany słupek, w którym zazwyczaj cukiernik trzymał czekoladę.
- Tak, tak.
Przystąpiłem do czynności, pozostawiając Weasley dla pana Fella. Czuła się wyraźnie tym skrępowana, co muszę przyznać, wyjątkowo mnie bawiło. Wiem, wiem podła świnia ze mnie, ale dobrze mi z tym.
- Jest pani niesamowicie urodziwą panną - zaczął Fell z podziwem. No, Ameryki to on nie odkrył.
- Dziękuję i... Bardzo proszę... jestem Victoire - sprostowała, najwyraźniej nie czując się jeszcze "panią". Nic dziwnego; dzieciak miał piętnaście lat.
- Victoire - Kiwnął głową, uśmiechając się do dziewczyny. - Maggie pewnie płonęłaby z zachwytu nad tobą, droga Victoire. Jestem pewien, że dopilnowałaby, żeby Teddy przyprowadzał cię tu tak często, jak tylko byłoby to możliwe... najlepiej codziennie.
- Maggie?
- Moja zmarła żona, duszko.
- Bardzo mi przykro - szepnęła Blondi.
- Zupełnie niepotrzebnie. To była bardzo odważna osóbka i chyba jedna z najtwardszych, jakie znałem. Zmarła podczas Bitwy o Hogwart, czyli w najgodniejszy sposób, w jaki czarodziej może umrzeć. W walce. Śmierciożercy... bleh... nie zdążyłem... dobiec na czas... - Staruszek oddychał coraz szybciej i głośniej, łapiąc się za serce. Podszedłem szybko do niego i ścisnąłem go za ramiona.
- Już wszystko dobrze, panie Fell. To było dawno, proszę się tak nie nadwyrężać, bo znowu dostanie pan palpitacji, a wtedy to już na pewno do pana nie przyjdę - Dziadek uśmiechnął się, powoli dochodząc do siebie.
- Twoje groźby są bez pokrycia, mój drogi Teddy. Musiałaby mi wyrosnąć czyrakobulwa na głowie, żebym ci uwierzył - Mrugnął do Victoire.
- Ja... bardzo przepraszam, nie chciałam pana...
- Ted przesadza, moje dziecko, nie słuchaj go. To tylko zbieg okoliczności. Stary jestem, co zrobić - Skinęła głową, ale bez większego przekonania.
- Ja przesadzam! No proszę, człowiek stara się być troskliwy i jak mu się za to odwdzięczają - Wymachiwałem łyżeczką, nieco kolorując sytuację, ale i tak żadne z nich mnie nie słuchało.
- U-urodziłam się w drugą rocznicę tej bitwy - wyznała Weasley z miną winowajcy. No nie, ta dziewczyna mnie rozbrajała; czy ona właśnie czuła się winna śmierci tej biednej kobiety? Poważnie?!
- Ach, już teraz rozumiem skąd to imię - zawołał wesoło Fell, jakby przed chwilą odgadł hasło do krzyżówki. - Ale chyba nie jest to angielskie imię?
- Nie. Moja mama jest francuską.
- Francuską, powiadasz? To bardzo interesujące, moja duszko. A mówisz po francusku?
- Oui, monsieur! Ma maman m'a appris (fr. Tak, proszę pana! Mama mnie nauczyła) - zaszczebiotała po francusku z zapierającym dech w piersiach, uśmiechem.
- En ce cas, c'est très gentil de sa part (fr. W takim razie, to bardzo ładnie z jej strony) - odpowiedział, jakże dumny z siebie Fell. Akcent miał nieporównywalnie gorszy niż ona.
- Hej, ja też chcę coś rozumieć z rozmowy! - zaprotestowałem, niosąc trzy gorące i przepysznie pachnące czekolady w filiżankach.
- Przecież znasz francuski - zauważyła Victoire, biorąc ode mnie jedną z filiżanek.
- "Znasz", to zdecydowanie za dużo powiedziane.
- On tak tylko mówi. Kiedy maman uczyła czegoś mnie, zaraz do niego z tym biegłam i powtarzałam mu, kiedy byliśmy jeszcze mali. W końcu wzięła nas oboje i uczyła razem.
- Zapomniałaś tylko dodać, że mi nie szło to najlepiej.
- Po prostu do mnie Fleur mówiła cały czas po francusku - Wzruszyła ramionami.
- Zbyt wiele pokłada nadziei w ludziach - mruknąłem do Fella.
- To wiele wyjaśnia - odpowiedział, chichocząc z naszych przekąsów. - Wszystkie francuski są takie ładne? - szepnął do mnie. Zachłysnąłem się napojem, śmiejąc się. Victoire spłonęła rumieńcem.
- Ja... moja prababcia była wilą i to wszystko - mruknęła. Dopiero teraz, po tym, w jaki sposób to powiedziała, zauważyłem, że ona wcale nie uważa się za ładną. Tak, jakby jej uroda nie była czymś, z czego mogłaby być dumna, czy zadowolona, ale że jest taka tylko i wyłącznie, dlatego, że w jej żyłach płynie krew wili. To brzmi nieco dziwnie, ale dla mnie nawet ma sens. Obiecałem sobie ją kiedyś o to spytać.
- To niesamowite! - Pokiwał z uznaniem głową pan Fell.
- Tak... niesamowite.



Wyszliśmy ze sklepu na świeże powietrze w ciszy i z uśmiechami na twarzach. Miło było znów widzieć, jak uśmiecha się w moim towarzystwie. Nie widywałem jej takiej zbyt często. Widać postać pana Fella przypadła jej do gustu; ja z kolei nie marzłem już, bo staruszek pożyczył mi jesionkę swojego syna, która była już na niego za mała (John nie był gruby, ani nic z tych rzeczy. On po prostu był w sobie zbity. A i nie myślcie sobie, że ze mnie takie chucherko! Może nie należę do najgrubszych, ale nie jest ze mną też tak źle). Poza tym każde z nas miało ze sobą całkiem sporą torebkę ze słodyczami.
- Myślisz, że mnie polubił?
- Polubił? Żartujesz? W tym wypadku "polubił" to spore niedomówienie.
- Akurat. Podobno jestem taka okropna, że nawet Chace i Sterling się mnie wystraszyli?
- Ted! - zawołał ktoś z tyłu. Machinalnie odwróciłem się ku właścicielowi głosu. Mający nieco ponad trzydzieści lat, syn pana Fella machał w moją stronę wesoło. - Znów zwiałeś z lekcji?
- Chciałbym, John, ale nie tym razem.
- Czekaj, czy to czasem nie mój stary płaszcz?
- Jakbyś zgadł! Mój niestety wziął ktoś inny - Wskazałem na Weasley skinieniem głowy, na co John zaśmiał się tylko głośno.
- Wszystko jasne! W takim razie miłego spaceru i do następnego razu!
Uniosłem rękę w geście pożegnania, zaraz odkręcając się w kierunku naszej dalszej drogi.
- To był syn pana Fella, John - wyjaśniłem.
- Jakoś się domyśliłam.
- O czym to my... a tak, jesteś okropna, Victoire - Specjalnie użyłem takiego tonu, jakby to było coś oczywistego. Weasley zamachnęła się i zdzieliła mnie za długim rękawem mojego płaszcza w ramię.
- Wcale nie! - zaprotestowała. Odchyliłem głowę do tyłu i wybuchnąłem śmiechem.
- Okropna jesteś, smarkulo! - Wyszedłem odrobinę przed nią.
Victoire zarumieniła się ze złości i zerwała do biegu, by mnie dogonić i prawdopodobnie zdrowo walnąć.
Zrobiłem unik.
- Ha, pudło mała! Musisz się bardziej postarać.
- Ach, tak?
Wystrzeliła do przodu, ledwo zdążyłem nabrać śniegu w dłonie. Uciekając i robiąc uniki, lepiłem w dłoniach kulkę, żeby po chwili wycelować nią w Weasley i rzucić. Kulka trafiła ją  w ramię. Oburzenie mieszało się na jej twarzy z zaskoczeniem.
- Ty...
Bitwa na kulki rozpoczęta. Kulka za kulkę. Moje praktycznie wszystkie celne; jej - nieco mniej. Jej uśmiech, miłe zmęczenie, zmarznięte, czerwone dłonie... chyba nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy. Patrząc na jej zarumienione policzki i śnieg we włosach, niemal czując blask od niej bijący... człowiek zaczyna się zastanawiać, co robi ze swoim życiem mając przed sobą takie zjawisko. Nawet jej angielskie, czy francuskie (tych nie rozumiałem) wyzwiska pod moim adresem, wydawały się być w jej ustach najsłodszymi pochwałami.
Potężna Morgano, zaczynam głupieć. Zdrowo mnie pokopało i to jest fakt.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ja nie miałem dość. Uśmiech Victoire powoli gasł. Na początku nie wiedziałem, dlaczego, a kiedy rzuciłem ostatnią kulkę i nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, myślałem, że po prostu się zmęczyła.
- Co jest, Weasley? Wymiękasz? - Posłałem jej pewny siebie uśmiech, próbując dalej żartować.
- Robi się już ciemno - szepnęła, a blask w jej oczach zniknął. - Musimy już wracać - Oznaczało to koniec naszego dnia. Najprawdopodobniej koniec "pokoju" i chwilowego szczęścia z przebywania razem. Mieliśmy wrócić do rzeczywistości, do szkoły, do przyjaciół do ciszy między nami, ja do Kasji.... W okolicach serca poczułem narastający ból, chociaż nie byłem tego świadomy. Zdawało mi się po prostu, że zamiast serca mam czarną dziurę w klatce piersiowej. Kiedy zleciał ten czas? Jak to możliwe? Chciałem jakoś przeciągnąć tą chwilę, ale wiedziałem, że to bezsensowne.
- Tak. Tak, masz rację. Chodź... smarkulo - Miałem nadzieję, że chociaż w ten sposób i chociaż na chwilę zapomnimy o tym, że za jakieś piętnaście minut praktycznie przestaniemy dla siebie istnieć. Ale Victoire tylko uśmiechnęła się blado i nic nie mówiąc, kroczyła u mojego boku w stronę szkoły.
Długo szliśmy w ciszy. Byliśmy już tuż przy drzwiach wejściowych, kiedy Blondi w końcu się odezwała.
- Myślisz, że ktoś zauważył, że nas nie ma? - zapytała, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
- To znaczy?
- No wiesz, nauczyciele.
- Ach, oni. Nie, nie sądzę. A nawet, jeśli, to dla mnie ma to naprawdę małe znaczenie.
- Dostaniesz szlaban.
- Nie pierwszy i nie ostatni, Weasley.
- Dziwny jesteś.
- Uznam to za komplement.
Zachichotała.
W końcu!
- Nie pochlebiaj sobie - Wyszczerzyła zęby i spojrzała na mnie dumnie (nareszcie na mnie spojrzała), kiedy otworzyłem przed nią drzwi.
- Oboje wiemy, że jestem cudowny, nie ma co się okłamywać!
Szturchnęła mnie łokciem w bok. Zaśmialiśmy się razem.
Przed nami wyrosła, jak spod ziemi, smukła postać z założonymi na biodra rękami. Kasja mierzyła nas wzrokiem, praktycznie torturując przy tym Vickie. Jakoś nagle strasznie mnie to rozzłościło. Miałem wielką ochotę powiedzieć jej w tym momencie, co o niej myślę. Byłem dumny z Weasley, że nie tylko wytrzymywała chłodne i oceniające ją spojrzenie Kasji, ale też potrafiła sama być dumna.
- Kasja - bąknąłem, kompletnie zaskoczony jej obecnością. Kompletnie zapomniałem, że mieliśmy się spotkać.
- Szukałam cię - syknęła, rzucając spojrzenia na Blondi. - Chace i Sterling mówili, że poszedłeś do Hogsmeade. Z... Victoire, tak? - Uśmiechnęła się do niej chłodno. Victoire skinęła głową. - Nic mi o tym nie mówiłeś. Mieliśmy się spotkać.
- Tak wyszło.
- Och, to twój płaszcz? - Wskazała głową na dziewczynę obok w sporo na siebie za dużej, męskiej jesionce.
- Mój.
- Mhm - Chyba zauważyła, że zaczyna mi nie pasować jej nastawienie, bo szybko zmieniła minę na wyjątkowo miłą i słodką, co swoją drogą było jeszcze gorsze niż jej dąsy i zazdrość. - Ale to nic - zaszczebiotała, zbliżając się do mnie. - Tęskniłam - zamruczała, zarzucając mi ręce na szyję i wpijając się swoimi ustami w moje. Byłem na tyle zszokowany, że nie potrafiłem się ruszyć, ani tym bardziej jej od siebie odsunąć. Poza tym... to była moja dziewczyna, tak?
Wplotła palce jednej dłoni w moje włosy, a drugą położyła gładko na moim ramieniu. Nie zamykałem oczu tak, jak ona; kątem oka spojrzałem na Victoire. Nie potrafię słowami opisać jej miny... Chyba nigdy w życiu nic tak mnie nie bolało, jak wyraz jej twarzy w tej chwili. Oddychała szybko i płytko, z wyraźnym trudem, oczy zaczerwieniły jej się, usta miała lekko rozchylone. Dłonie opuściła bezwładnie wzdłuż ciała. Wyglądała na taką słabą i... zrezygnowaną. Cierpiała? Z powodu pocałunku? Wyobraziłem sobie ją z jakimś pięknisiem i... aż się we mnie zagotowało. Mimo starań Kasji, nie potrafiłem myśleć o niczym innym.
W końcu Reader oderwała się ode mnie, a ja mogłem zaczerpnąć oddechu. Uwiesiła się mojego ramienia, a ja mogłem tylko patrzeć na Victoire.
- Byłabym zapomniała! Kochani, mam niesamowitą nowinę! - I nie czekając na pytania, jaką, kontynuowała. - Spędzam święta razem z wami! - zawołała, patrząc tylko na Victoire, zupełnie tak, jakby właśnie wbijała ostatni gwóźdź do jej trumny. - Zaprosiła mnie wasza babcia! Jadę do Nory - Ostatnie trzy słowa podkreśliła odpowiednio, unosząc tryumfalnie brew do góry.
Nie...
Nie, nie, nie, nie!
- Tak, to naprawdę... niesamowita wiadomość - szepnęła z przekąsem Weasley. - O, em, przypomniałam sobie, że muszę... że mam jeszcze do zrobienia... e-esej - Widać było gołym okiem, że kłamie. Odchrząknęła. - Pójdę już.
Nie czekając na pożegnania, niemalże wybiegła z Sali Wejściowej.


13 komentarzy:

  1. Wow, jak to czytam, to mam wrażenie, że jest to ... ósma część z serii HP albo pierwsza część TL i ...czegoś tam :D Dziękuję, pogrzebałaś moje marzenia, chciałam zostać pisarką ale kto by chciał czytać moje dyrdymały wiedząc o istnieniu tego bloga ? No cóż :( Chyba jednak zostanę archeologiem :) jupi !! Nie no, śmieję się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz spore szanse na zostanie pisarką! Pamiętaj o tym, szczególnie, że jeszcze masz sporo czasu na polepszenie warsztatu, cieszę się, że Ci się spodobało ;*

      Usuń
  2. Opowiadanie jest bardzo ciekawe. Jedyne co mi się nie podoba to charakter Teddy'ego. Raczej jest oczywistym, że odziedziczył go w większej mierze po Remusie, a nie po Syriuszu. No i Ted tak naprawdę nigdy nie był posiadaczem Mapy Huncwotów, a jego domem był Hufflepuff. To takie rzeczy, które mnie trochę poraziły, ale poza tym fabuła i styl są bardzo dobre.
    Zachęcam do przeczytania mojego bloga - http://www.remus-i-tonks.blogspot.com/
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są tylko insynuacje, przypuszczenia. Nie ma tego napisanego nigdzie w książce. Teddy jest tylko wspomniany. Dla mnie jest właśnie takim Teddym. Tak go widzę. Nie wierzę w to, co napisane jest na Wikipedii, bo tą stronę może zmodyfikować kto chce, więc jeśli napisałabym tam, że niebo tak naprawdę jest zielone, to ktoś w to też by uwierzył (jesli wiesz co amm na myśli) ;]. Harry mógł dać mapę Teddiemu i myślę, że mu ją dał, taki już jest. Nie można po kimś odziedziczyć charakteru. Jest się takim, jakim się jest; a "dziedziczenie" charakteru jest jedynie potoczne, wiem coś o tym. Ale jeśli chcemy się doszukiwać podobieństw, to zauważ, że zarówno Remus, jak i Teddy boją się miłości. Boją się być z osobą, która coś do nich czuje. Warto zwrócić na to uwagę. Nie stworzyłabym Teddiego kompletnie nierealnego. Myślałam bardzo długo nad jego postacią. Nie jest, jak Syriusz, chyba nie "znasz" postaci Syriusza, by widzieć tutaj takie podobieństwo. Teddy jest zagubiony, pamiętaj, że wychowywała go babcia, kochanie. Oczywiście dziękuję, za te uwagi ;* dobrze, że podoba Ci się to, jak piszę ;]

      Usuń
    2. To nie jest wiedza z Wikipedii, lecz z wywiadu udzielonego przez J.K.Rowling. "Wygląda na to, że wdałem się w mojego wujka - Syriusza, jeśli już miałbym wybierać. Wybacz tato." To nie ja to napisałam, lecz Ty. Wierz mi, znam bardzo dobrze postać Syriusza i dlatego zdziwiło mnie to.

      Usuń
    3. Oczywiście, że ja! Nie kłócę się z Tobą, ale mówię jak jest. Wiesz, moje opowiadanie, więc zasadniczo piszę tak, jak ja to widzę. Poza tym, to, że Teddy tak pisze, to wcale nie znaczy, że tak jest. Po prostu Remus jest idealnie spokojny i rozważny, więc chodzi o to, że mój Teddy jest bardziej, jak Tonks, a więc Blackowie. Jeśli komuś to nie odpowiada, nie musi czytać ;]. Dla mnie jego historia (która nigdzie nie jest jawnie określona) jawi się w ten sposób . Poza tym łatwiej jest pisać, że Ted jest w Gryffindorze niż w Hufflepuffie; Vickie jest w Gryffindorze i dla mnie Teddy ma serce Gryfona ;]

      Usuń
    4. A w wywiadzie tak btw, Rowling mówi (z tego co pamiętam - popraw mnie jeśli się mylę), że to Tonks była w Hufflepuffie, a nie Teddy. Więc... myślę, że może on być Gryfonem, a nawet na to zasługuje :). O Mapie nie było wzmianki

      Usuń
    5. Nie nie mylisz się, tak też mówiła, ale znalazłam taki gdzie mówiła o Teddym. Zresztą nie chcę się tutaj kłócić, bo to nie o to chodzi. Wyraziłam po prostu moją opinię, co nie zmienia faktu, że masz talent do pisania i będę odwiedzać Twojego bloga ;)

      Usuń
    6. Bardzo szanuję Twoją opinię, to niezwykle ważne, by być w zgodzie z oryginałem, jednak... teraz chyba nie ma już sensu zmieniać, prawda? Czytałam tylko ten wywiad po 7 części (btw, kariera Hermiony to klapa). Strasznie się cieszę, że Ci się spodobało! I dziękuję za miłe słowa :) ;*

      Usuń
  3. Rozdział cudny.Przepraszam,że tak późno komentuje ale brak czasu mi na to nie pozwalał. Nie mogę doczekać się następnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Mam nadzieję, że i kolejny będzie Ci się podobał ;]

      Usuń
  4. Spodobał mi się twój blog. Masz bardzo łady szablon. No i trochę oryginalny temat, dość mało jest blogów o najmłodszym pokoleniu Potterów, a zwłaszcza takich w których głównym bohaterem jest mały Lupin. Chętnie będę go czytać, więc jeśli znajdziesz czas to mnie informuj o nowych rozdziałach na moim blogu, zycie-cassie.blogspot.com
    Też o najmłodszym pokoleniu czarodziejów, ale nieco inaczej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ieszę siię, że moje wypociny przypadły Ci do gustu ;p. Oczywiście, będę informowała

      Usuń