wtorek, 5 czerwca 2012

02. Zapach cynamonu

10.12.2016r.

Drogi Pamiętniku,
Chyba nic na świecie nie było w stanie uszczęśliwić mnie bardziej niż ferie świąteczne. Zazwyczaj było tak, że ja i babcia Andromeda jeździliśmy po rodzinie, bo dziwnie nam było jadać tylko we dwoje. Babcia bardzo nie chciała, żebym się czuł osamotniony. To ma chyba jakiś związek ze śmiercią moich rodziców, ale z tym już zdążyłem się pogodzić. Umarli za lepszą przyszłość, między innymi, dla mnie, a więc w dobrej wierze.
Poza tym, mam wspaniałą, przyszywaną rodzinkę Potterów i... Weasley'ów (no, oni nie są aż tacy przyszywani). Tak, tak... Victoire Weasley także (ale hej! Jesteśmy kuzynami czwartego stopnia, no więc możemy... zresztą, co ja mówię! To bez znaczenia. Pamiętaj o Kasji, Lupin, pamiętaj o Kasji).
Wracając do świąt, to ciekaw jestem, gdzie tym razem nas powieje. Chociaż tak naprawdę, to nieważne gdzie, bo z babcią zawsze jest fantastycznie. Za każdym razem piecze moje ulubione ciasteczka. O tak, już czuję ten wspaniały zapach cynamonu i żywego drzewka świątecznego w salonie. Zapach świąt. Jestem przekonany, że w Hogwarcie święta też są niczego sobie, ale jednak rodzina, to rodzina, a z moją nie da się nudzić. Sami rozumiecie.
Miałem wiele wyobrażeń moich tegorocznych świąt oraz miejsc, gdzie je spędzę (babcia jeszcze nie przysłała mi sowy z ostateczną decyzją), ale jakoś nigdy, nawet w najśmielszych fantazjach, nie widziałem ich w taki sposób, w jaki widziała je Kasja.
- Cześć, kochanie! - zawołała entuzjastycznie, kiedy po piętnastominutowym spóźnieniu dotarłem w końcu na nasze spotkanie. Już po samym tym, że mnie nie zganiła, no i po tym słodziuchnym uśmiechu na jej chłodnej twarzy wiedziałem, że to, co ma mi do powiedzenia, cóż... raczej mi się nie spodoba. Westchnąłem, starając się wyglądać na niezadowolonego z życia, rasowego przedstawiciela stylu emo. Zawsze kiepsko mi to wychodziło, na serio.
- No cześć - mruknąłem, mając nadzieję, że odechce jej się powiedzenia mi tego czegoś, czego wcale nie chciałem słuchać.
- Coś się stało, Teddy? Wydajesz się być przygnębiony - Zamrugała oczyma, wydymając przy tym usta. Dobra, Kasja Reader była ładna, ale jaki był inny powód, dla którego z nią byłem? Był w ogóle jakiś inny?
- Szkoła. Marzę już o tych feriach - Przynajmniej powiedziałem prawdę. Skąd miałem wiedzieć, że to o tym chciała mi powiedzieć?! Inaczej skierowałbym temat na coś innego... np. Chace'a. Nie wiem, czemu, ale Wood jakoś nie przypadł Kasji do gustu. W sumie Chace także za nią nie szalał. Jeśli nie liczyć jej wyglądu, rzecz jasna. To go zawsze przyciągało, szczególnie, że przez całą szkołę nie mógł sobie znaleźć dziewczyny, jeśli nie liczyć jakiejś piegowatej okularnicy w pierwszej klasie.
- Cieszę się, że o tym wspominasz - podchwyciła od razu temat, uśmiechając się jeszcze szerzej, chociaż byłem przekonany, że już bardziej się nie da. Przekląłem w myślach. - Bo widzisz, rozmawiałam z tatkiem i zgadnij, co? - Nie czekając na moją odpowiedź dokończyła, klaszcząc w ręce:
- Rodzice zapraszają cię na święta do nas!
Nie wiedziałem, czy mam zacząć płakać, czy się śmiać. Z jednej strony perspektywa straszna, z drugiej - świetny żart. Tylko, że ona zazwyczaj nie żartowała. Po moim trupie, Kasja! Ludzie, ona wprost nie mogła mówić poważnie, przecież chodzimy ze sobą... ja wiem? Jakieś pół roku. I mam nagle wpaść do niej do domu na święta? Bez przesady. Pomyślałem o babci; była dla mnie wprost genialnym wykrętem. Wybacz, babciu.
- Wiesz, moja droga, jest jeszcze Andromeda i… nie mogę jej tak samej zostawić - powiedziałem szybko, smutnym tonem. O, jakże mi było smutno. Kasja machnęła ręką lekceważąco, jakby nie widziała w tym żadnego problemu. Ja widziałem. I to całkiem spory.
- Jesteś zaproszony razem z babcią, głuptasku - zaśmiała się, jakbym faktycznie powiedział coś wyjątkowo głupiego. Uraziła mnie tym, wiem to dziwne, ale prawdziwe.
- To urocze z twojej strony... no i ze strony twoich rodziców - zacząłem, przyglądając się jej uważnie i starając się mieć przepraszający wyraz twarzy. Pokiwała głową w oczekiwaniu na to, co dalej powiem. - Ale chyba będę musiał odmówić.
- Nie rozumiem - mruknęła, już chłodniejszym głosem. Założyła ręce na biodra, najwyraźniej szykując się do kontrataku. - Niby, czemu musisz odmówić, Ted? - O, jak miło w końcu nie widzieć tego przesłodzonego uśmiechu i słyszeć moje imię w jego normalnej, a nie zdrobnionej formie ("Teddisiunieczkuniuniuniuniu"... Słodka Morgano).
- Obawiam się, że to nadal nic nie zmienia. Widzisz, za każdym razem gdzieś wyjeżdżamy i babcia nie znosi sprzeciwów. Gotowa mnie za to zamordować - Wywróciłem oczyma chcąc dodać do tego nieco irytacji. Tak naprawdę babcia raczej nie miałaby nic przeciwko.
- Już pisałam do Andromedy - Uśmiechnęła się do mnie z wyższością. Czułem, jak blednę. Matko, ta dziewczyna zaczynała mnie już powoli... przerażać, denerwować? Różne inne synonimy tych wyrazów także by się tutaj nadawały. Poza tym - jakiej Andromedy?! Chyba mi nie chciała powiedzieć, że przeszły z moją babcią na per "ty". Tego bym nie zniósł. To już byłaby przesada. Tylko ja mogę używać jej imienia w taki sposób (wpadasz w paranoję, Lupin)!
- Serio? - syknąłem nieco niegrzecznie. Wisiało mi, jaki w tym momencie mam ton głosu.
- Oczywiście. Powiedziała, że decyzja należy do ciebie - naciskała dalej Kasja, najwyraźniej zupełnie nie rozumiejąc mimiki mojej twarzy. Na gacie Merlina...
- Tylko, że widzisz, obiecałem już Harry'emu, że przyjadę i właśnie miałem o tym mówić babci. Jeszcze w wakacje Harry mnie o to prosił - Potarłem kark, modląc się, by jej nic nie wygarnąć.
- To było dawno - Machnęła lekceważąco ręką po raz kolejny. - Już zdążył o tym zapomnieć.
- Zastanowię się nad tym i dam ci znać. Wyślę sowę do Potterów - Tonący brzytwy się chwyta. Czasami fajnie mieć w takiej rodzince wykręt i wszystko złe zganiać na nią.
- Ted, czy ty, aby na pewno chcesz spędzić ze mną te święta? - Zmrużyła oczy, krzyżując ręce na piersiach i uwydatniając przez to swój biust. Zauważyłem, że jej wdzięki, jakoś przestały na mnie działać. Co ze mnie za facet?!
- Oczywiście, że chcę! - prychnąłem, zupełnie tak, jakby samo jej pytanie mnie uraziło. Kasja zreflektowała się szybko, chwytając mnie pod rękę i ciągnąc wzdłuż korytarza.
- Przepraszam, po prostu bardzo mi na tym zależy - wymruczała.
Tak, mi też zależało. Zależało na tym, by mieć jakąś wymówkę.
- Hej, a może ja przyjadę do ciebie?
Nie odpowiedziałem.
Jakie to szczęście, że tego dnia Kasja już więcej nie wspominała o wspólnym spędzeniu nadchodzących świąt, bo drugi raz mógłbym tego już tak dobrze nie znieść. Widocznie nie chciała mnie ponownie denerwować.



Pod wieczór, kiedy razem z Chacem i Sterlingiem siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym Gryfonów (Chace dyskutował zawzięcie ze Sterlingiem na temat taktyki Armat z Chudley podczas ostatniego meczu, dzięki czemu ja mogłem spokojnie odrobić zaklęcia) przyszło moje wybawienie. Po raz kolejny dzisiejszego dnia musiałem pogratulować sobie rodziny. Zawsze niezawodni.
- Głupi jesteś - Chace machnął ręką ze zdenerwowania. Jego policzki pokryte były szkarłatnymi wypiekami złości. - Star (Chace miał to do siebie, że zazwyczaj skracał sobie czyjeś imię do wygodnej dla niego formy, kiedy było zbyt długie), jak on mógł celowo spaść z pięćdziesięciu metrów?! Przecież to nielogiczne. Powiedz mu, Ted - mruknął na mnie, całkowicie pewny swego. "Star" wywrócił oczyma. Sam nie garnął się do gry, ale z pewnością nie można było mu zarzucić ignorancji wobec rozgrywek drużyn zawodowych.
W gruncie rzeczy spodziewałem się takiego obrotu sprawy; moi przyjaciele nie byliby sobą, gdyby nie mieszali mnie w każdą swoją dyskusję. Mój ulubiony moment niemal każdego wieczoru...
- Ja się nie wtrącam. Nie jestem w temacie - odklepałem moją zwykłą śpiewkę, którą jedynie w ciągu tego roku szkolnego powtórzyłem już chyba z milion razy.
- Jak zawsze. Nie ma z ciebie żadnego pożytku, Lupin - skwitował Chace, mrożąc mnie spojrzeniem. Uśmiechnąłem się do niego ze swoistą manierą. Chace prychnął, przypominając tym jakąś naburmuszoną dziewczynę, a to z kolei wywołało salwę śmiechu Sterlinga.
- Co cię tak niby bawi? - warknął Chace, pąsowiejąc jeszcze bardziej. Sterling opanował się jakimś cudem, szybko szukając innego tematu do drwin z kumpla.
- Lepiej przestań się dąsać, Wood i obejrzyj się za siebie - zaproponował, wskazując podbródkiem schodki do dormitoriów dziewcząt. - Czy to czasem nie Skye Dearborn ze swoją świtą?
-Dearborn? - powtórzył głucho Wood, blednąc błyskawicznie, to znowu różowiejąc. Przywodził mi na myśl jakiegoś wyjątkowo niezdolnego kameleona.
- Tak, Dearborn. Ups! Chyba je podsiedliśmy - zauważył Sterling, chichocząc. Chace rozejrzał się wokoło, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, gdzie usiadł.
- Zabiję cię, Higgs, przysięgam. Spadamy stąd chłopaki - syknął do nas, groźnie. Uniosłem sceptycznie jedną brew. Nigdzie nie miałem zamiaru się ruszać z wygodnych foteli. Byliśmy tu pierwsi i w dodatku starsi, a do tego...
O, cholera, Weasley.
Po krótkim namyśle, musiałem przyznać, że pomysł Chce'a był niczego sobie. Kompletnie zapomniałem, że Victoire mieszkała ze starszym od siebie rocznikiem! Niech mnie sklątka...
Obserwowałem, jak dwie koleżanki Victoire idą w naszym kierunku. Sama Weasley zatrzymała się u dołu schodów, rozglądając się z zacięciem, kiedy to podbiegł do niej mały, czarnowłosy chłopiec - James Potter (ten wredny gad w ciele słodkiego chłopca, nigdy nie zwiastował niczego dobrego; tak przynajmniej sądziłem do tej pory). Mały zaczął coś do niej wykrzykiwać i tupać, co raz nogą. Victoire odwarknęła mu prawdopodobnie coś w stylu "nie ma takiej opcji", tylko, że bez cenzury (tak przynajmniej wynikałoby z ruchu jej warg... o, jakże pięknych warg... Myśl o Kasji, myśl o Kasji). Stanęła nadąsana, przenosząc cały ciężar ciała na jedną nogę. Skrzyżowała ręce na piersiach. Muszę przyznać, że wyglądała prześlicznie. Do twarzy było jej z tą odrobiną zdrowej złości (jako, że w jej żyłach płynęła krew wili, w momentach krytycznych, traciła na urodzie). Z góry było pewne, że Weasley nie ma nawet najmniejszych szans na wygraną ze swoim kuzynem. Ten mały nicpoń miał takie argumenty, jakich nawet najlepszy dyplomata nie byłby w stanie przebić. Nic, więc dziwnego, że ta wilowa piękność wściekała się na niego; co, jak co ale Victoire Weasley nie umiała przegrywać.
Nie trzeba było długo czekać na tryumfalny uśmiech na twarzy Jamesa, a kiedy mały spojrzał w moją stronę... cóż, mogłem się spodziewać, że panna Weasley i jej kuzyn za chwilę będą się tutaj kierować. Nie pomyliłem się.
- Cześć, chłopaki - Moją uwagę rozproszył nieco zachrypnięty głos jakiejś dziewczyny. Spojrzałem w tamtym kierunku, doskonale wiedząc, kto tam stoi. Skye Dearborn uśmiechnęła się do naszej trójki uroczo, szturchając przy tym swoją koleżankę - Arianę Littleford. Drobna szatynka szybko wymamrotała jakieś przywitanie, otrząsając się z własnych myśli. Chórem odpowiedzieliśmy jakieś kiepskie "cześć". Kątem oka zerknąłem na Chace'a, który teraz był koloru pergaminu. Sterling zachichotał, udając po chwili, że to atak kaszlu. Skye zignorowała go kompletnie, kierując się do będącego najbliżej niej Chace'a. - Nie chciałybyśmy wam przeszkadzać, ale to nasze miejsce - Zatrzepotała rzęsami.
Chace rzucił mi spojrzenie błagające o pomoc. Od jakiegoś czasu Skye była na pierwszym miejscu jego prywatnej listy dziewczyn, z którymi kiedykolwiek chciałby mieć coś wspólnego. Nic dziwnego; dziewczyna była pełna wigoru, zabawna, całkiem ładna...
Ściągnąłem usta i lekko pokręciłem głową, dając mu znać, by nie ustępował. Wood przełknął ślinę z trudem. Wyglądał tak, jakby miał ochotę zapaść się pod ziemię. Skye ponaglająco chrząknęła.
- Nie są podpisane. Byliśmy... tu... pierwsi - odpowiedział jej siląc się na luźny ton głosu. Sterling pokiwał głową, chcąc go w ten sposób wesprzeć. Parsknąłem śmiechem na jego podenerwowanie. Potężna Morgano, czy on się jąka przy dziewczynie?!
- Ale to my tu zazwyczaj siadamy - ciągnęła swoje niczym niewzruszona Skye. Nic dziwnego, bo gdyby to mnie takie miękkie kluchy zaczęły przekonywać, że nie ustąpimy... pewnie bym go wyśmiał.
- Nie widzę związku - Chace zmarszczył czoło, widocznie odzyskując cząstkę dawnej pewności siebie. W końcu! Zaczynało już mi się robić wstyd za niego. Jak to dobrze, że czasami włączało mu się coś w stylu "przecież nie mogę dać się zdeptać dziewczynie". Widocznie gracze Quidditha tak mają.
- Należałoby nam ustąpić - wyjaśniła cierpliwie Skye, unosząc wysoko wąskie, ciemne brwi. Chace skrzyżował ręce na piersi, rozsiadając się wygodniej w swoim fotelu.
- Ja tam się nigdzie nie wybieram, a wy chłopaki? - I nie czekając na naszą odpowiedź rzucił jej wyzywające spojrzenie. Skye zadarła wysoko brodę, najwyraźniej tracąc nad sobą panowanie. Musiałem przyznać, że pasowaliby do siebie. Ale niestety; biedny Chace. Skye widać nie miała go na swojej liście. - Ale chyba jest pewne rozwiązanie, Dearborn.
- No, więc słucham, jakie? - Założyła wojowniczo ręce na biodra.
- Możecie się przysiąść - Chace wyszczerzył zęby, zapraszającym gestem wskazując im miejsce na kanapie koło Sterlinga.
- To ja już wolę poszukać sobie czegoś innego. Wszędzie będzie lepiej niż z tobą, Wood - prychnęła Skye. - Chodźmy, Aria.
Chace wyglądał tak, jakby przed chwilą dostał po twarzy. Zamrugał oczyma, wskazując po kilka razy miejsce, w którym przed chwilą stały dziewczyny i to, w które poszły.
- Czy ona właśnie...?
- Nie przejmuj się, Chace. To tylko dziewczyna - bąknął Sterling, siłą powstrzymując się od śmiechu. Ja się tym nie trudziłem. Ryknąłem na całe gardło, prawie spadając z bordowego fotela. Złapałem się za brzuch, bojąc się, że zaraz pęknie od skurczy wywoływanych przez to nagłe rozbawienie. Higgs widząc moją reakcję, również przestał się wstrzymywać. Wood zaczął bluzgać na nas pod nosem, ale nic sobie z tego nie robiliśmy, wręcz przeciwnie.
- Cześć, Ted. Nie przeszkadzamy? - odezwał się najsłodszy głos na świecie. Zakrztusiłem się powietrzem, spoglądając w tamtym kierunku. Tuż za Chacem stała Victoire i James patrzący na mnie wyczekująco. Niewiele myśląc pokręciłem głową, wstając ze swojego miejsca. Zanim odszedłem za kuzynostwem, Chace posłał mi jeszcze spojrzenie typu "teraz ja się z ciebie pośmieje". A niech cię, Wood...
- Co jest? - zagadnąłem nieswoim głosem (wolałem sobie to wytłumaczyć, jako pozostałość po zakrztuszeniu), kiedy stanęliśmy w miarę na uboczu. Vickie przyjrzała mi się uważniej. Odwróciłem wzrok w drugą stronę.
- Zgadnij, gdzie w tym roku wszyscy spędzamy święta? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie James. Victoire spojrzała wymownie w górę, najwyraźniej powoli zaczynając się denerwować moją ignorancją wobec niej, bo usilnie unikałem kontaktu wzrokowego.
- Nie mam pojęcia - Poważnie?! Ludzie, co wy z tymi świętami? To już drugi raz dzisiaj. No dalej, mały, oświeć mnie! W każdym bądź razie, gdzie byście nie byli, będzie wam lepiej niż mi u Kasji.
- W Norze! - wykrzyknął Potter z dziką radością. Weasley znowu rzuciła mi spojrzenie, ale twardo udawałem, że jej tam w ogóle nie ma. Wolałem nie myśleć, jak by mogło się to skończyć, gdybym znowu popatrzył w te fiołkowe oczy i poczuł jej zapach... a nie daj Boże, żeby się jeszcze uśmiechnęła!
- W takim razie pozdrów ode mnie panią Weasley.
- Chyba się nie zrozumieliśmy. Mówiąc wszyscy miałem na myśli też i ciebie - Wywrócił czekoladowymi oczyma, poirytowany moją bezmyślnością. Uśmiechnąłem się do niego. Był to szczery uśmiech, który już dawno nie gościł na moich ustach. Nieziemsko było słyszeć, że dla niego "wszyscy", to także i ja. Czasami chyba miałem potrzebę bycia "wszystkimi".
Przeczesałem ciemne włosy palcami, pilnując się, by emocje nie zrobiły swojego i nie zmieniły mi ich koloru. Czasami bycie metamorfomagiem miało swoje minusy.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Że w te święta jedziesz do Nory. Babcia gotowa nas zabić, jeśli cię nie przywieziemy - Tak, myśl o pani Weasley ganiącej wszystkich po kolei za niesubordynację była bardzo realistyczna. Zaśmiałem się ponownie.
- A co z...
- Babcia Andromeda też. A myślisz, że z kim babcia Molly wspominałaby "dawne czasy", tłuczku? - dokończył za mnie ponownie i wyrzucając ręce w górę, odszedł od nas, mrucząc pod nosem coś, co przypominało "Na gacie Merlina, ale on bystry...!" i "Żebym tylko ja tak na starość nie zgłupiał...". Siedemnaście lat, to jeszcze nie starość, wypraszam sobie!
- Molly kazała ci to jak najszybciej przekazać. Słyszała od Andromedy o zaproszeniu Kasji. Przed chwilą dostaliśmy sowę - odezwała się Victoire swoim jedwabistym głosem. Kiedy wypowiadała imię Kasji, zacisnęła dłonie w pięści. Wcisnąłem ręce do kieszeni, a na znak, że usłyszałem - skinąłem głową. Bardzo męsko, Lupin. Weasley prychnęła, niczym dzika kotka.
- Depuis combien de temps vous me évité?! (fr. jak długo jeszcze będziesz mnie unikał) - zawołała po francusku, tracąc nad sobą panowanie. Spojrzałem na nią z góry (była ode mnie sporo niższa), biorąc głęboki oddech. Grać na zwłokę, czy powiedzieć jej wprost?
- Nie unikam cię - skłamałem gładko. Nie oceniajcie mnie; niby jak miałem jej powiedzieć, że jej unikam, bo boję się, że znowu się na nią rzucę? Mogłem jeszcze udać, że nie rozumiem, co do mnie powiedziała, ale to by nie przeszło. Doskonale wiedziała, że znam jako-tako francuski. Spojrzała na mnie sceptycznie, unosząc jedną brew do góry. A niech cię, Weasley, za jakie grzechy dostałaś taką urodę (oczywiście moje grzechy - bo i moja zguba)!
- Łżesz - syknęła krzyżując ręce na piersiach. Westchnąłem, przyglądając się jej ślicznej twarzy. - Est par Kasja, oui? (fr. to przez Kasję, tak?) - szepnęła, a w jej głosie pobrzmiała nutka goryczy. Serce podskoczyło mi do gardła. Słowo daję, gdybym się mniej pilnował, pewnie w tym momencie klęczałbym przy niej i błagał o litość. Nienawidzę tej dziewczyny...
- Victoire, nie unikam cię - odpowiedziałem, ale głos mi zadrżał. Parsknęła chłodnym śmiechem. - No dobra, może troszkę - bąknąłem. Pociągnęła nosem, jakby zbierało jej się na płacz. Przez to miałem wrażenie, że zaczynam się rozpadać na milion kawałeczków. Ta dziewczyna robiła ze mną, co chciała.
- Dlaczego? - Jej głos wydawał się być nie tyle szeptem, co oddechem pełnym niezrozumienia i bólu. O, jak bardzo chciałem ją teraz objąć.
- No, wiesz...
- Nie, właśnie nie wiem, Ted.
- Pomyśl, my... - Zawahałem się, ale tylko na chwilę. - Wtedy w Norze... nie powinniśmy - Co z tego, że tak mówiłem, skoro najbardziej na świecie pragnąłem powtórki! - Szczególnie, że... nie jestem sam - wydusiłem. Na Morganę, jak ja bardzo chciałem być sam...
- Tak, wiem. Po prostu udawajmy, że nic takiego nie miało miejsca - odparła oschle. - Muszę już iść.
Wyminęła mnie zgrabnie i skierowała się ku dormitoriom dziewcząt.

Jak mogłem udawać, że najszczęśliwsza chwila w moim życiu "nie miała miejsca"? Wymagała ode mnie niemożliwego. Ale czego innego mogłem oczekiwać?

2 komentarze: