08.12. 2016r.
Drogi
Pamiętniku,
Jest dopiero grudzień,
a ja już nie mam siły. Jakim cudem? Babcia całe wakacje zapewniała mnie, że ten
rok wcale nie będzie taki męczący, a jednak! Owutemy zbliżają się wielkimi
krokami, a ja mam wrażenie, że umiem mniej niż rok temu. Stres jest coraz
większy, chociaż za każdym razem wydaje mi się, że już gorzej być nie może.
Jestem już tym wszystkim zmęczony. Cholerna szkoła.
Pamiętasz naszą
ostatnią... eee "konwersację"? Mówiłem o TYM też z Chacem. To nie
była normalna rozmowa, o ile rozmowa z nim może w ogóle być normalna.
Kompletnie mnie olał. To się nazywa przyjaciel.
- Chace -
zacząłem, nieco zestresowany. Spociły mi się dłonie. To dość dziwne, bo i nigdy
się tak nie zachowywałem. Wood, nie odrywając wzroku od błyszczącej rączki
swojej miotły, mruknął tylko jakieś "hmm?" pod nosem, mając
najwyraźniej nadzieję, że się odczepię. O nie, nie tym razem. Zbyt długo się do
tego zbierałem. - Mam sprawę.
- Jestem
troszkę zajęty, mój nieco nachalny, wyraźnie ślepy przyjacielu - odpowiedział,
w międzyczasie zmieniając rodzaj płynu.
- Tak, widzę. I
co w związku z tym? - Uniosłem kącik ust do góry, ale szybko spoważniałem. - To
dość ważne - dodałem i nie czekając na odpowiedź, przeszedłem do sedna. -
Chodzi o... - Czy ja się właśnie waham? Byłem pewien, że już wszystko ze sobą
przedyskutowałem i jednak chcę się zwierzyć Chace'owi, więc? Wziąłem głęboki
oddech i policzyłem do trzech. - ... o tą Weasley. To głupie, ale ostatnimi czasy
dogaduję się z nią lepiej, niż z Kasją. Nie mam pojęcia, dlaczego. Ta mała jest
wszędzie, mam wrażenie, że widzę ją na każdej przerwie, na każdym posiłku... to
się zaczyna robić już trochę chore. Ma coś w sobie i tu wcale nie chodzi o krew
wili. Ostatnio... uśmiechnęła się do mnie na korytarzu i to wystarczyło.
Cholera, ona ma dopiero piętnaście lat. Coraz trudniej mi ją zbywać. Uparciuch;
jakby nie widziała, że mi trudno z nią przebywać! Teoretycznie jestem z Kasją,
a to chyba nie jest takie trudne do zrozumienia, co? - Zrobiłem pauzę,
oczekując jakiejś wypowiedzi z jego strony, ale niestety dostało mi się
jedynie:
- Czekaj, co
mówiłeś?
Rozmowa z
Chacem to zdecydowanie nie było to. Burknąłem mu, więc coś o "wypadzie do
Hogsmeade przed świętami", co go bardzo ucieszyło. Widocznie niewiele mu
trzeba do szczęścia.
A jeśli już
jesteśmy przy temacie panny Weasley, to czy opowiadałem Ci o tym uśmiechu? Bo
powinienem! Mieliśmy wtedy transmutację. My, to jest ja i Sterling. Jak ja
lubię transmutację!
Kilka grupek
uczniów stało pod klasą, czekając na początek lekcji, bynajmniej nie z
utęsknieniem. Oparłem się o kamienną, zimną ścianę, patrząc na przechodniów. Sterling
paplał coś o ostatnim meczu Armad z Chudley, ale jakoś na tą chwilę to nie był
mój temat. Czekaliśmy na Kasję, w końcu to dzięki Sterlingowi się poznaliśmy (w
pewnym sensie). Transmutację mieliśmy zawsze razem.
Czyjś
srebrzysty, kryształowy śmiech przykuł moją uwagę. Mechanicznie skierowałem
wzrok w tamtym kierunku.
Gdybym nie
widział jak stawia kolejne kroki na posadzce, powiedziałbym, że frunie w
powietrzu przecząc siłom grawitacji. Szła tak lekko, że nawet gdyby posadzka
zrobiona była z puchu zamiast z szarego kamienia, to pewnie by się nawet nie
ugięła pod ciężarem jej drobnego ciała. Nie mogłem na nią nie patrzeć. Jej
srebrzyste włosy wydawały się unosić pod wpływem lekkich podmuchów wiatru, a
przecież byliśmy w budynku szkoły i chociaż to magiczny świat, jakoś nie wydaje
mi się, by ktoś potrzebował tu wiatru w czasie zimy. Piękną twarz rozjaśniały
niesamowite, fiołkowe oczy, otoczone firaną ciemnych rzęs. Wraz z koleżankami
zrównała się z nami, a szły na tyle blisko, że poczułem zapach konwalii. Tak
pachniała jej skóra (chyba powinienem ci też opowiedzieć skąd to wiem...?). Był
to chyba najpiękniejszy zapach na świecie. Wpatrywałem się w nią, jak głupi,
kiedy i ona spojrzała na mnie wielkimi oczami, patrząc idealnie spod rzęs,
jakby miała dokładnie wyliczone, w którym momencie zrobi to najlepsze wrażenie.
Na różowych ustach pojawił się uśmiech tak piękny, jak wiosenny poranek, jak
promień słońca, przechodzący przez korony drzew w lesie. Ten uśmiech umiał
mówić, ten uśmiech pachniał i miał woń białych kwiatów wiosny. Czułem, że głowa
sama obraca się za nią, a wszystkie moje zmysły łakną powtórki. Wiedziała, że
za nią patrzę i pewnie dlatego dodatkowo się odwróciła, jeszcze raz obdarzając
mnie spojrzeniem. Tym razem było to spojrzenie innego rodzaju. Zdawała się być
czymś zaniepokojona, zmartwiona. Nie zrozumiałem tego od razu. Dopiero, kiedy
uświadomiłem sobie, jaką mam minę, dotarło do mnie, że najwyraźniej uznała, że
zrobiła coś źle. Miałem zmarszczone czoło, zaciśnięte zęby, napięte wszystkie
mięśnie, aż zaczęły mnie boleć. Zreflektowałem się szybko, chociaż otrzęsienie
się z tego snu na jawie zajęło mi dużo więcej czasu. Z pomocą pospieszył mi
Sterling.
- Ted? -
przypomniał się, najwyraźniej już któryś raz z rządu wołając mnie po imieniu.
Przynajmniej na to wskazywał wyraz jego twarzy.
- Mmm? -
mruknąłem, mrugając zawzięcie oczami. Wziąłem głęboki oddech, uświadamiając
sobie, że musiałem go od jakiegoś czasu wstrzymywać. Zakręciło mi się w głowie.
Serce biło, jak na wyścigi. Byłem niemal pewny, że słyszą to wszyscy w
promieniu kilometra.
- Wszystko okay?
- spytał, jakby spodziewał się, że zaraz zacznę krzyczeć.
- Jasne -
prychnąłem nieco zbyt chłodno, chcąc jednak wydać mu się bardziej rozgniewanym
niż oniemiałym. Już po raz drugi dotarło do mnie, że Victoire nie jest już małą
dziewczynką. Ciężko było się z tym pogodzić.
- Wiesz,
wyglądasz tak, jakbyś zobaczył... bo ja wiem? Chace'a z Kasją... przynajmniej -
Wzruszył ramionami, jakby to było najprawdziwszym faktem.
- Bardzo
zabawne - burknąłem. - Myślisz, że użyła tego swojego czaru?
- Kto? - spytał
zupełnie zbity z tropu. - Kasja?
- Nie -
Wywróciłem oczyma ze zniecierpliwieniem. Dla mnie było oczywiste, o kogo
chodzi. - Weasley.
- Victoire? -
zdziwił się, rozglądając dookoła. - Ja tam nic nie zauważyłem.
Wolałem tego
nie komentować.
Z daleka
dostrzegłem w tłumie postać Kasji. Szła z wysoko podniesioną głową, pełna
wdzięku i chłodnego uśmiechu. W porównaniu do tego, co zobaczyłem przed chwilą,
wydała mi się po prostu zwyczajna. Wyglądem znacznie różniła się od Victoire
Weasley. Miała ciemne włosy, stalowe oczy, nieco ciemniejszą karnację i kobiece
kształty. Z charakteru i sposobu noszenia się także była inna. Pewnie nie
powinienem porównywać Kasji do Weasley, w końcu Reader jest moją dziewczyną,
ale to było silniejsze ode mnie; nie panowałem nad tym. Poza tym nie oczekujmy
cudów, jestem tylko człowiekiem. Wszyscy bez wyjątków zawsze najpierw patrzymy
na wygląd i nie ma, co się łudzić, że jest inaczej.
- Cześć -
przywitała się Kasja, przenosząc wzrok od Sterlinga na mnie. Na jej ustach
pojawił się kuszący uśmiech, jakże różny od tego, jakim obdarzyła mnie panna
Weasley. Jej był... zwyczajny. Wiem, że używam tego słowa już po raz drugi w
stosunku do niej, ale chyba pasowało najlepiej. Szczerze nie miałem ochoty się
uśmiechać, więc zacząłem grać. Grałem bardzo często. Czasami tak jest lepiej.
Na moich ustach
pojawił się w końcu grymas uśmiechu.
- Witaj Kasjo -
odpowiedział Sterling wesoło.
- Co cię
zatrzymało? - Uznałem, że zwykłe "cześć" mogłoby tu po prostu nie
pasować.
- Profesor Wengham
- Skinąłem głową. Kasja zmarszczyła czoło, przypatrując mi się. - Stało się coś,
Teddy? Wydajesz się jakiś... inny.
- Nie,
kochanie.
Oczywiście, że
się stało, ale na moje szczęście właśnie wtedy zaczęła się lekcja. Kasja szybko
zapomniała o moim humorku. Z zasady wolała przywiązywać wagę do siebie.
I to jest chyba
ten moment, w którym powinienem opisać Ci to, co obiecałem wcześniej: skąd
wiem, że ten zapach konwalii pochodził od Victoire Weasley. Jak ktoś to
przeczyta, mam przewalone.
Do rozpoczęcia
roku szkolnego zostało jakieś dwa dni. Pani Weasley zaprosiła nas wszystkich do
Nory na "pożegnalną" kolację. Widać z wnukami trudniej było jej się
rozstać niż z własnymi dziećmi, co przynajmniej wynika ze słów wujka Rona. Z
drugiej strony, nie był on zbyt wiarygodny. Harry i Ginny (tak jak i wspaniała
trójca dzieciaków państwa Potter) nie chcieli słyszeć sprzeciwów, a choć babcia
Andromeda niechętnie wypuszcza mnie z objęć, nie robiła problemów. Chcąc nie
chcąc to właśnie tam spotkałem Victoire po raz pierwszy od zakończenia
roku. Doznałem... niezłego szoku,
szczególnie, że przybyło jej nie tylko kilka centymetrów wzrostu, czy urody,
ale też i kobiecości. Mogłem spokojnie powiedzieć, że jest najładniejszą
dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem.
Zanim siedliśmy
do kolacji, postanowiłem przejść się trochę. Słońce chyliło się już ku
horyzontowi, pozostawiając na niebie różową poświatę. Ostatnie jego promienie
padały na szeroki pas kukurydzy (swoją drogą, czarami przyspieszono jej
wzrost). Było już trochę chłodno, więc miałem na sobie bluzkę z długim rękawem,
co działa mi na nerwy w lecie. Byłem przekonany, że wszyscy są w domu, albo na
podwórku, więc wyobraź sobie, jak musiałem się zdziwić, kiedy stanęła na mojej
drodze.
- Znowu łazisz?
- Wywróciła fiołkowymi oczyma na powitanie. Uniosłem kącik ust w bezczelnym
uśmieszku.
- Nie twój
interes, co robię, smarkulo - Nie miałem prawa już jej tak nazywać, ale tak
słodko wyglądała, kiedy się złościła. Nawet, jeśli traciła przy tym na urodzie
ze względu na krew wili. Prychnęła jak dzika kotka, krzyżując ręce na piersiach
i przenosząc ciężar ciała na jedną nogę.
- Myślisz, że
jak już jesteś pełnoletni, to wszystko ci wolno? - Zadarła nosek ku górze,
chcąc wydać się wyższą. - Nie zapominaj, że to dom mojej babci - Wyszczerzyła
zęby.
- Nie
zapominaj, że twoja babcia mnie uwielbia - odgryzłem się, obserwując z
niewysłowioną przyjemnością (i dobrze skrywanym zachwytem), jak w jej oczach
pojawiają się ogniki, doskonale odzwierciedlające jej temperament.
- To jeszcze o
niczym nie świadczy. Nie zapominaj o moim wrodzonym wdzięku - Zatrzepotała
rzęsami, sprawiając, że serce podjechało mi do gardła. Boże, jak dobrze, że
zdolności aktorskie odziedziczyłem po Blackach. Oboje doskonale wiedzieliśmy,
że nawet się nie wysiliła, by "uruchomić" swoje czary.
- Działa tylko
na płeć męską, a jakoś nie sądzę, by twoja babcia się do takowej zaliczała.
Obawiam się, że dla niej to ja jestem słodszy. I bez tego twojego wdzięku
jestem uroczy - Nachyliłem się nad nią, chcąc się trochę podroczyć. Bardzo
szybko odkryłem, że to był błąd, bo właśnie wtedy moje nozdrza uderzył ten
cudowny zapach bijący od jej alabastrowej skóry. Serce biło mi z siłą o żebra.
Powoli zaczynałem się bać, by nie popękały. Victoire odgarnęła włosy z czoła i
zaśmiała się szczerze. Nie był to już ten śmiech dziewczynki, jaki znałem.
- Och, powiedz
proszę, że to był żart. Nikt nie jest taki słodki, jak ja - Zrobiła do mnie
minę pewnej siebie kokietki.
- Ach, tak?
Chcesz się przekonać?
Wystartowałem
do biegu, by ją złapać i utrzeć nosa, ale ona czmychnęła mi w bok, niczym
zwinna sarna. Pisnęła, śmiejąc się w niebogłosy, gdy za każdym moim podejściem
udawało jej się uciec. Pokazała mi język, najwyraźniej czując swoją wyższość.
Ale przecież nie mogłem puścić jej płazem takiej zniewagi.
- O nie, teraz
to się doigrałaś, moja panno! Radzę ci dobrze, zwiewaj gdzie pieprz rośnie, bo
będzie z tobą źle.
Victoire nadał
cała w uśmiechach, z dziewczęcym piskiem skoczyła w pole kukurydzy, wymijając
zgrabnie kolejne źdźbła. Niewiele myśląc wbiegłem za nią, ścigając ją po
śmiechu i szelestach roślin. Kukurydza była dość gęsto posadzona, więc w pewnym
momencie jej granatowo-biała chustka została na jednej z łodyg. Victoire
zaklęła coś po francusku (brzmiało, jak merde,
co znaczy "cholera") pod nosem, dalej biegnąc. Chwyciłem chustkę,
przepełnioną zapachem konwalii. Zakręciło mi się w głowie, ale dalej dzielnie
ją goniłem. Dzielił nas jakiś metr, kiedy ona zrobiła unik. Poszedłem za jej
przykładem, ale tam kukurydza była zbyt gęsta, więc zaczęliśmy ganiać się wokół
czterech, czy pięciu źdźbeł. Zwinnym zwodem chciała mnie zmylić, co do kierunku
swojej dalszej ucieczki, ale nie trudno było to przewidzieć, więc od razu
zastąpiłem jej drogę. Wpadła na mnie z impetem, przewracając nas na (całe
szczęście) pustą przestrzeń. Ja wylądowałem na zimnej ziemi, na plecach, a ona
na mnie. Była niebezpiecznie blisko. Czemu niebezpiecznie? Bo chyba jeszcze
nikt nigdy nie wywoływał u mnie takich odczuć, jak ona. Poza tym byłem już
wtedy z Kasją, chociaż nie ją miałem teraz w głowie.
Oczywiście na
początku oboje zaczęliśmy się śmiać, do czasu, kiedy to nie przeturlałem jej na
plecy. Chodziło mi o to, żeby być górą, ale wyszło coś zupełnie innego. W
jednej chwili przestaliśmy się śmiać, a tylko patrzyliśmy na siebie. Czułem
ciepło jej ciała, czułem, jak bije jej serce, czułem jej zapach, czułem na
sobie jej ciepły oddech. Nie mogłem przestać patrzeć na jej usta i oczy.
Zbliżyłem swoją twarz do jej, zupełnie nie kontrolując ani siebie, ani już tym
bardziej sytuacji. Z wielkim trudem zdołałem jakoś się powstrzymać, kiedy to
ona pokonała ostatnie centymetry. Usta miała smaku najsłodszych malin, strukturą
przypominające jedwab. Wsunęła mi jasną dłoń we włosy, a drugą oparła na
ramieniu. Był to z pewnością najcudowniejszy pocałunek w moim życiu. Nigdy nie
przeżyłem przy zwykłym pocałunku tyle doznań. Wszystko wydawało mi się w niej
piękne i z pewnością takie było. Nigdy niczego nie pragnąłem bardziej, jak tego
jednego pocałunku, tego by trwał wiecznie.
- Victoire!
Teddy! Victoire! SIADAMY DO STOŁU! - Pani Weasley nawoływała z dość daleka o
czym świadczył dochodzący do nas jej nieco stłumiony głos. Vickie oderwała
swoje usta od moich i popatrzyła na mnie z mieszaniną emocji, których nie
potrafiłem nawet dobrze odczytać. Oboje z trudem łapaliśmy oddechy. Dopiero po
chwili dotarło do mnie, co się stało.
- O Boże,
Vickie, ja... przepraszam. Nie mam pojęcia...
- VICTOIRE!
-... co we mnie
wstąpiło - Błyskawicznie podniosłem się, pomagając i jej wstać. Wydawała się
analizować całą sytuację.
- Nie, to nie
twoja wina. To ja...
- TED!
- ... wszystko
przeze mnie. Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła, omijając mnie wzrokiem.
- Nawet tak nie
mów. Nigdy nie jest twoja wina, jasne? – ująłem jej twarz w dłonie, próbując
uchwycić jej wzrok. Westchnęła cicho.
- Chyba nie
chcecie, żebym zaczęła was szukać?!
- Twoja
babcia... - zacząłem, bo ton głosu pani Weasley robił się niebezpiecznie groźny.
- Lepiej
chodźmy - zarządziła bez zająknięcia.
Nie wiem, co
Kasja by nam zrobiła, gdyby się o tym dowiedziała. Pewnie teraz zapytasz, czemu
nadal z nią jestem? Chyba, dlatego, że to, w jaki sposób działa na mnie Vickie,
mnie przerasta. Z Kasją jest inaczej. Nigdy nie odczuwałem nawet w połowie
tego, co przy Victoire i jakoś nie zanosi się na to by się to zmieniło. Od
tamtego dnia ja i Weasley nie zamieniamy zbyt wiele słów, oprócz tych, które by
wypadało, typu "cześć". Prawda jest taka, że za każdym razem uciekam
od rozmowy z nią. Bo niby, co miałbym jej powiedzieć "Hej Vickie, wiesz
przykro mi, że to tak wtedy wyszło, ale niech zostanie tak, jak było kiedyś. A
i lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział, bo Kasja urwałaby mi jaja."
Nie żałuję
tego, co się stało, bo prawdopodobnie była to najszczęśliwsza chwila, jaką
miałem okazję przeżyć.
Teddy
Teraz znalazłam twój blog i już się zakochałam <3
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo ;]]
UsuńCzy to nie dziwne, że chłopak pisze pamiętnik i to w taki typowo dziewczęcy sposób?
OdpowiedzUsuń(To tylko moje wrażenie)
Jestem zachwycona i lecę dalej!
Pozdrawiam!