wtorek, 5 czerwca 2012

01. Kartka z pamiętnika

08.12. 2016r.

Drogi Pamiętniku,
Jest dopiero grudzień, a ja już nie mam siły. Jakim cudem? Babcia całe wakacje zapewniała mnie, że ten rok wcale nie będzie taki męczący, a jednak! Owutemy zbliżają się wielkimi krokami, a ja mam wrażenie, że umiem mniej niż rok temu. Stres jest coraz większy, chociaż za każdym razem wydaje mi się, że już gorzej być nie może. Jestem już tym wszystkim zmęczony. Cholerna szkoła.
Pamiętasz naszą ostatnią... eee "konwersację"? Mówiłem o TYM też z Chacem. To nie była normalna rozmowa, o ile rozmowa z nim może w ogóle być normalna. Kompletnie mnie olał. To się nazywa przyjaciel.
- Chace - zacząłem, nieco zestresowany. Spociły mi się dłonie. To dość dziwne, bo i nigdy się tak nie zachowywałem. Wood, nie odrywając wzroku od błyszczącej rączki swojej miotły, mruknął tylko jakieś "hmm?" pod nosem, mając najwyraźniej nadzieję, że się odczepię. O nie, nie tym razem. Zbyt długo się do tego zbierałem. - Mam sprawę.
- Jestem troszkę zajęty, mój nieco nachalny, wyraźnie ślepy przyjacielu - odpowiedział, w międzyczasie zmieniając rodzaj płynu.
- Tak, widzę. I co w związku z tym? - Uniosłem kącik ust do góry, ale szybko spoważniałem. - To dość ważne - dodałem i nie czekając na odpowiedź, przeszedłem do sedna. - Chodzi o... - Czy ja się właśnie waham? Byłem pewien, że już wszystko ze sobą przedyskutowałem i jednak chcę się zwierzyć Chace'owi, więc? Wziąłem głęboki oddech i policzyłem do trzech. - ... o tą Weasley. To głupie, ale ostatnimi czasy dogaduję się z nią lepiej, niż z Kasją. Nie mam pojęcia, dlaczego. Ta mała jest wszędzie, mam wrażenie, że widzę ją na każdej przerwie, na każdym posiłku... to się zaczyna robić już trochę chore. Ma coś w sobie i tu wcale nie chodzi o krew wili. Ostatnio... uśmiechnęła się do mnie na korytarzu i to wystarczyło. Cholera, ona ma dopiero piętnaście lat. Coraz trudniej mi ją zbywać. Uparciuch; jakby nie widziała, że mi trudno z nią przebywać! Teoretycznie jestem z Kasją, a to chyba nie jest takie trudne do zrozumienia, co? - Zrobiłem pauzę, oczekując jakiejś wypowiedzi z jego strony, ale niestety dostało mi się jedynie:
- Czekaj, co mówiłeś?
Rozmowa z Chacem to zdecydowanie nie było to. Burknąłem mu, więc coś o "wypadzie do Hogsmeade przed świętami", co go bardzo ucieszyło. Widocznie niewiele mu trzeba do szczęścia.
A jeśli już jesteśmy przy temacie panny Weasley, to czy opowiadałem Ci o tym uśmiechu? Bo powinienem! Mieliśmy wtedy transmutację. My, to jest ja i Sterling. Jak ja lubię transmutację!
Kilka grupek uczniów stało pod klasą, czekając na początek lekcji, bynajmniej nie z utęsknieniem. Oparłem się o kamienną, zimną ścianę, patrząc na przechodniów. Sterling paplał coś o ostatnim meczu Armad z Chudley, ale jakoś na tą chwilę to nie był mój temat. Czekaliśmy na Kasję, w końcu to dzięki Sterlingowi się poznaliśmy (w pewnym sensie). Transmutację mieliśmy zawsze razem.
Czyjś srebrzysty, kryształowy śmiech przykuł moją uwagę. Mechanicznie skierowałem wzrok w tamtym kierunku.
Gdybym nie widział jak stawia kolejne kroki na posadzce, powiedziałbym, że frunie w powietrzu przecząc siłom grawitacji. Szła tak lekko, że nawet gdyby posadzka zrobiona była z puchu zamiast z szarego kamienia, to pewnie by się nawet nie ugięła pod ciężarem jej drobnego ciała. Nie mogłem na nią nie patrzeć. Jej srebrzyste włosy wydawały się unosić pod wpływem lekkich podmuchów wiatru, a przecież byliśmy w budynku szkoły i chociaż to magiczny świat, jakoś nie wydaje mi się, by ktoś potrzebował tu wiatru w czasie zimy. Piękną twarz rozjaśniały niesamowite, fiołkowe oczy, otoczone firaną ciemnych rzęs. Wraz z koleżankami zrównała się z nami, a szły na tyle blisko, że poczułem zapach konwalii. Tak pachniała jej skóra (chyba powinienem ci też opowiedzieć skąd to wiem...?). Był to chyba najpiękniejszy zapach na świecie. Wpatrywałem się w nią, jak głupi, kiedy i ona spojrzała na mnie wielkimi oczami, patrząc idealnie spod rzęs, jakby miała dokładnie wyliczone, w którym momencie zrobi to najlepsze wrażenie. Na różowych ustach pojawił się uśmiech tak piękny, jak wiosenny poranek, jak promień słońca, przechodzący przez korony drzew w lesie. Ten uśmiech umiał mówić, ten uśmiech pachniał i miał woń białych kwiatów wiosny. Czułem, że głowa sama obraca się za nią, a wszystkie moje zmysły łakną powtórki. Wiedziała, że za nią patrzę i pewnie dlatego dodatkowo się odwróciła, jeszcze raz obdarzając mnie spojrzeniem. Tym razem było to spojrzenie innego rodzaju. Zdawała się być czymś zaniepokojona, zmartwiona. Nie zrozumiałem tego od razu. Dopiero, kiedy uświadomiłem sobie, jaką mam minę, dotarło do mnie, że najwyraźniej uznała, że zrobiła coś źle. Miałem zmarszczone czoło, zaciśnięte zęby, napięte wszystkie mięśnie, aż zaczęły mnie boleć. Zreflektowałem się szybko, chociaż otrzęsienie się z tego snu na jawie zajęło mi dużo więcej czasu. Z pomocą pospieszył mi Sterling.
- Ted? - przypomniał się, najwyraźniej już któryś raz z rządu wołając mnie po imieniu. Przynajmniej na to wskazywał wyraz jego twarzy.
- Mmm? - mruknąłem, mrugając zawzięcie oczami. Wziąłem głęboki oddech, uświadamiając sobie, że musiałem go od jakiegoś czasu wstrzymywać. Zakręciło mi się w głowie. Serce biło, jak na wyścigi. Byłem niemal pewny, że słyszą to wszyscy w promieniu kilometra.
- Wszystko okay? - spytał, jakby spodziewał się, że zaraz zacznę krzyczeć.
- Jasne - prychnąłem nieco zbyt chłodno, chcąc jednak wydać mu się bardziej rozgniewanym niż oniemiałym. Już po raz drugi dotarło do mnie, że Victoire nie jest już małą dziewczynką. Ciężko było się z tym pogodzić.
- Wiesz, wyglądasz tak, jakbyś zobaczył... bo ja wiem? Chace'a z Kasją... przynajmniej - Wzruszył ramionami, jakby to było najprawdziwszym faktem.
- Bardzo zabawne - burknąłem. - Myślisz, że użyła tego swojego czaru?
- Kto? - spytał zupełnie zbity z tropu. - Kasja?
- Nie - Wywróciłem oczyma ze zniecierpliwieniem. Dla mnie było oczywiste, o kogo chodzi. - Weasley.
- Victoire? - zdziwił się, rozglądając dookoła. - Ja tam nic nie zauważyłem.
Wolałem tego nie komentować.
Z daleka dostrzegłem w tłumie postać Kasji. Szła z wysoko podniesioną głową, pełna wdzięku i chłodnego uśmiechu. W porównaniu do tego, co zobaczyłem przed chwilą, wydała mi się po prostu zwyczajna. Wyglądem znacznie różniła się od Victoire Weasley. Miała ciemne włosy, stalowe oczy, nieco ciemniejszą karnację i kobiece kształty. Z charakteru i sposobu noszenia się także była inna. Pewnie nie powinienem porównywać Kasji do Weasley, w końcu Reader jest moją dziewczyną, ale to było silniejsze ode mnie; nie panowałem nad tym. Poza tym nie oczekujmy cudów, jestem tylko człowiekiem. Wszyscy bez wyjątków zawsze najpierw patrzymy na wygląd i nie ma, co się łudzić, że jest inaczej.
- Cześć - przywitała się Kasja, przenosząc wzrok od Sterlinga na mnie. Na jej ustach pojawił się kuszący uśmiech, jakże różny od tego, jakim obdarzyła mnie panna Weasley. Jej był... zwyczajny. Wiem, że używam tego słowa już po raz drugi w stosunku do niej, ale chyba pasowało najlepiej. Szczerze nie miałem ochoty się uśmiechać, więc zacząłem grać. Grałem bardzo często. Czasami tak jest lepiej.
Na moich ustach pojawił się w końcu grymas uśmiechu.
- Witaj Kasjo - odpowiedział Sterling wesoło.
- Co cię zatrzymało? - Uznałem, że zwykłe "cześć" mogłoby tu po prostu nie pasować.
- Profesor Wengham - Skinąłem głową. Kasja zmarszczyła czoło, przypatrując mi się. - Stało się coś, Teddy? Wydajesz się jakiś... inny.
- Nie, kochanie.
Oczywiście, że się stało, ale na moje szczęście właśnie wtedy zaczęła się lekcja. Kasja szybko zapomniała o moim humorku. Z zasady wolała przywiązywać wagę do siebie.
I to jest chyba ten moment, w którym powinienem opisać Ci to, co obiecałem wcześniej: skąd wiem, że ten zapach konwalii pochodził od Victoire Weasley. Jak ktoś to przeczyta, mam przewalone.
Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało jakieś dwa dni. Pani Weasley zaprosiła nas wszystkich do Nory na "pożegnalną" kolację. Widać z wnukami trudniej było jej się rozstać niż z własnymi dziećmi, co przynajmniej wynika ze słów wujka Rona. Z drugiej strony, nie był on zbyt wiarygodny. Harry i Ginny (tak jak i wspaniała trójca dzieciaków państwa Potter) nie chcieli słyszeć sprzeciwów, a choć babcia Andromeda niechętnie wypuszcza mnie z objęć, nie robiła problemów. Chcąc nie chcąc to właśnie tam spotkałem Victoire po raz pierwszy od zakończenia roku.  Doznałem... niezłego szoku, szczególnie, że przybyło jej nie tylko kilka centymetrów wzrostu, czy urody, ale też i kobiecości. Mogłem spokojnie powiedzieć, że jest najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem.
Zanim siedliśmy do kolacji, postanowiłem przejść się trochę. Słońce chyliło się już ku horyzontowi, pozostawiając na niebie różową poświatę. Ostatnie jego promienie padały na szeroki pas kukurydzy (swoją drogą, czarami przyspieszono jej wzrost). Było już trochę chłodno, więc miałem na sobie bluzkę z długim rękawem, co działa mi na nerwy w lecie. Byłem przekonany, że wszyscy są w domu, albo na podwórku, więc wyobraź sobie, jak musiałem się zdziwić, kiedy stanęła na mojej drodze.
- Znowu łazisz? - Wywróciła fiołkowymi oczyma na powitanie. Uniosłem kącik ust w bezczelnym uśmieszku.
- Nie twój interes, co robię, smarkulo - Nie miałem prawa już jej tak nazywać, ale tak słodko wyglądała, kiedy się złościła. Nawet, jeśli traciła przy tym na urodzie ze względu na krew wili. Prychnęła jak dzika kotka, krzyżując ręce na piersiach i przenosząc ciężar ciała na jedną nogę.
- Myślisz, że jak już jesteś pełnoletni, to wszystko ci wolno? - Zadarła nosek ku górze, chcąc wydać się wyższą. - Nie zapominaj, że to dom mojej babci - Wyszczerzyła zęby.
- Nie zapominaj, że twoja babcia mnie uwielbia - odgryzłem się, obserwując z niewysłowioną przyjemnością (i dobrze skrywanym zachwytem), jak w jej oczach pojawiają się ogniki, doskonale odzwierciedlające jej temperament.
- To jeszcze o niczym nie świadczy. Nie zapominaj o moim wrodzonym wdzięku - Zatrzepotała rzęsami, sprawiając, że serce podjechało mi do gardła. Boże, jak dobrze, że zdolności aktorskie odziedziczyłem po Blackach. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że nawet się nie wysiliła, by "uruchomić" swoje czary.
- Działa tylko na płeć męską, a jakoś nie sądzę, by twoja babcia się do takowej zaliczała. Obawiam się, że dla niej to ja jestem słodszy. I bez tego twojego wdzięku jestem uroczy - Nachyliłem się nad nią, chcąc się trochę podroczyć. Bardzo szybko odkryłem, że to był błąd, bo właśnie wtedy moje nozdrza uderzył ten cudowny zapach bijący od jej alabastrowej skóry. Serce biło mi z siłą o żebra. Powoli zaczynałem się bać, by nie popękały. Victoire odgarnęła włosy z czoła i zaśmiała się szczerze. Nie był to już ten śmiech dziewczynki, jaki znałem.
- Och, powiedz proszę, że to był żart. Nikt nie jest taki słodki, jak ja - Zrobiła do mnie minę pewnej siebie kokietki.
- Ach, tak? Chcesz się przekonać?
Wystartowałem do biegu, by ją złapać i utrzeć nosa, ale ona czmychnęła mi w bok, niczym zwinna sarna. Pisnęła, śmiejąc się w niebogłosy, gdy za każdym moim podejściem udawało jej się uciec. Pokazała mi język, najwyraźniej czując swoją wyższość. Ale przecież nie mogłem puścić jej płazem takiej zniewagi.
- O nie, teraz to się doigrałaś, moja panno! Radzę ci dobrze, zwiewaj gdzie pieprz rośnie, bo będzie z tobą źle.
Victoire nadał cała w uśmiechach, z dziewczęcym piskiem skoczyła w pole kukurydzy, wymijając zgrabnie kolejne źdźbła. Niewiele myśląc wbiegłem za nią, ścigając ją po śmiechu i szelestach roślin. Kukurydza była dość gęsto posadzona, więc w pewnym momencie jej granatowo-biała chustka została na jednej z łodyg. Victoire zaklęła coś po francusku (brzmiało, jak merde, co znaczy "cholera") pod nosem, dalej biegnąc. Chwyciłem chustkę, przepełnioną zapachem konwalii. Zakręciło mi się w głowie, ale dalej dzielnie ją goniłem. Dzielił nas jakiś metr, kiedy ona zrobiła unik. Poszedłem za jej przykładem, ale tam kukurydza była zbyt gęsta, więc zaczęliśmy ganiać się wokół czterech, czy pięciu źdźbeł. Zwinnym zwodem chciała mnie zmylić, co do kierunku swojej dalszej ucieczki, ale nie trudno było to przewidzieć, więc od razu zastąpiłem jej drogę. Wpadła na mnie z impetem, przewracając nas na (całe szczęście) pustą przestrzeń. Ja wylądowałem na zimnej ziemi, na plecach, a ona na mnie. Była niebezpiecznie blisko. Czemu niebezpiecznie? Bo chyba jeszcze nikt nigdy nie wywoływał u mnie takich odczuć, jak ona. Poza tym byłem już wtedy z Kasją, chociaż nie ją miałem teraz w głowie.
Oczywiście na początku oboje zaczęliśmy się śmiać, do czasu, kiedy to nie przeturlałem jej na plecy. Chodziło mi o to, żeby być górą, ale wyszło coś zupełnie innego. W jednej chwili przestaliśmy się śmiać, a tylko patrzyliśmy na siebie. Czułem ciepło jej ciała, czułem, jak bije jej serce, czułem jej zapach, czułem na sobie jej ciepły oddech. Nie mogłem przestać patrzeć na jej usta i oczy. Zbliżyłem swoją twarz do jej, zupełnie nie kontrolując ani siebie, ani już tym bardziej sytuacji. Z wielkim trudem zdołałem jakoś się powstrzymać, kiedy to ona pokonała ostatnie centymetry. Usta miała smaku najsłodszych malin, strukturą przypominające jedwab. Wsunęła mi jasną dłoń we włosy, a drugą oparła na ramieniu. Był to z pewnością najcudowniejszy pocałunek w moim życiu. Nigdy nie przeżyłem przy zwykłym pocałunku tyle doznań. Wszystko wydawało mi się w niej piękne i z pewnością takie było. Nigdy niczego nie pragnąłem bardziej, jak tego jednego pocałunku, tego by trwał wiecznie.
- Victoire! Teddy! Victoire! SIADAMY DO STOŁU! - Pani Weasley nawoływała z dość daleka o czym świadczył dochodzący do nas jej nieco stłumiony głos. Vickie oderwała swoje usta od moich i popatrzyła na mnie z mieszaniną emocji, których nie potrafiłem nawet dobrze odczytać. Oboje z trudem łapaliśmy oddechy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało.
- O Boże, Vickie, ja... przepraszam. Nie mam pojęcia...
- VICTOIRE!
-... co we mnie wstąpiło - Błyskawicznie podniosłem się, pomagając i jej wstać. Wydawała się analizować całą sytuację.
- Nie, to nie twoja wina. To ja...
- TED!
- ... wszystko przeze mnie. Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła, omijając mnie wzrokiem.
- Nawet tak nie mów. Nigdy nie jest twoja wina, jasne? – ująłem jej twarz w dłonie, próbując uchwycić jej wzrok. Westchnęła cicho.
- Chyba nie chcecie, żebym zaczęła was szukać?!
- Twoja babcia... - zacząłem, bo ton głosu pani Weasley robił się niebezpiecznie groźny.
- Lepiej chodźmy - zarządziła bez zająknięcia.
Nie wiem, co Kasja by nam zrobiła, gdyby się o tym dowiedziała. Pewnie teraz zapytasz, czemu nadal z nią jestem? Chyba, dlatego, że to, w jaki sposób działa na mnie Vickie, mnie przerasta. Z Kasją jest inaczej. Nigdy nie odczuwałem nawet w połowie tego, co przy Victoire i jakoś nie zanosi się na to by się to zmieniło. Od tamtego dnia ja i Weasley nie zamieniamy zbyt wiele słów, oprócz tych, które by wypadało, typu "cześć". Prawda jest taka, że za każdym razem uciekam od rozmowy z nią. Bo niby, co miałbym jej powiedzieć "Hej Vickie, wiesz przykro mi, że to tak wtedy wyszło, ale niech zostanie tak, jak było kiedyś. A i lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział, bo Kasja urwałaby mi jaja."
Nie żałuję tego, co się stało, bo prawdopodobnie była to najszczęśliwsza chwila, jaką miałem okazję przeżyć.

Teddy


3 komentarze:

  1. Teraz znalazłam twój blog i już się zakochałam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy to nie dziwne, że chłopak pisze pamiętnik i to w taki typowo dziewczęcy sposób?
    (To tylko moje wrażenie)
    Jestem zachwycona i lecę dalej!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń